Wyszukaj w serwisie
turystyka Lotniska i linie lotnicze okiem turystów polska europa świat poradnik podróżnika archeologia quizy
Turysci.pl > Polska > Ratownik górski powiedział, jak zachowują się turyści w Beskidach. "Jakbyśmy wyłączali zdrowy rozsądek"
Ania Radke
Ania Radke 14.02.2021 16:15

Ratownik górski powiedział, jak zachowują się turyści w Beskidach. "Jakbyśmy wyłączali zdrowy rozsądek"

beskidy turyści
fot. wikipedia.org/ bejazz/ CC BY 3.0/ https://creativecommons.org/licenses/by/3.0/

Beskidy cieszą się niesłabnącą popularnością wśród turystów, którzy nawet w czasie pandemii chętnie odwiedzają tamtejsze kurorty. Wczoraj pokazywaliśmy ogromne kolejki, które powstawały przed wyciągami. Jak powiedział Gazecie Wyborczej Jerzy Siodłak, wielu zapomniało, jak dbać o bezpieczeństwo swoje i innych.

Beskidy są oblegane przez turystów, ratownicy są na gwizdek

Jerzy Siodłak, naczelnik Górskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego, w rozmowie z Gazetą Wyborczą opowiedział, jak wygląda ratownicza codzienność w Beskidach. Jak się okazuje, mimo mniejszej liczby turystów w czasie pandemii, wypadki wciąż są częste.

Naiwnie myśleliśmy, że będzie trochę mniej wypadków, ale jest sporo zdarzeń związanych z poruszaniem się na nartach skiturowych, urazy u osób jeżdżących na sankach, jabłuszkach, dużo zaginięć w górach, poszukiwań. I to słynne ostatnio suche morsowanie, czyli ratowanie osób, które wybrały się na szlaki w strojach kąpielowych – mówi w rozmowie z GW ratownik.

Jak przyznał, zdumiewa go również moda na chodzenie zimą po górach w strojach kąpielowych. Chociaż rozumie, że ludzie mogą chcieć spróbować nowych rzeczy, ale przy mrozach należy chociaż zabrać ze sobą ciepłe ubrania. W przeciwnym razie konsekwencje mogą być tragiczne.

Jakbyśmy wyłączali zdrowy rozsądek. Zachowania do tej pory nie do pomyślenia teraz stają się normą. Przecież jeszcze niedawno nikt nie wybierał się z sankami, jabłuszkami czy nawet workami foliowymi na trasy narciarskie! To są strome stoki! Zjazd na przedmiotach, którymi ciężko jest sterować, zwłaszcza przy dużej prędkości, po stromej trasie może skończyć się tragicznie. Tej zimy mieliśmy już niestety takie przypadki. Obawiamy się, co będzie, gdy stoki zostaną formalnie uruchomione i narciarze masowo na nie ruszą, a na trasie spotkają dzieci czy dorosłych jadących na jabłuszkach. A ten ruch na pewno się na siebie nałoży – dodaje Siodłak.

Dodał, że praca ratowników górskich w reżimie sanitarnym jest bardzo trudna. Chociaż są wyposażeni w kombinezony, maseczki, czy rękawiczki, w trudnych warunkach mogą one łatwo się zniszczyć. Jak ratowników również dotknęły przypadki zakażeń i kwarantanny. Stąd jego apel do turystów, aby nie ryzykowali bez potrzeby, ponieważ w ten sposób narażają również innych. Chociaż większość ratowanych turystów jest wdzięczna swoim wybawicielom, ratownicy spotykają się również z agresją.

Gdy zwrócimy komuś uwagę, że naraża się na niebezpieczeństwo, słyszymy inwektywy, tyrady o naruszaniu wolności. Na szczęście nie zdarza się to często. Nie lubimy opowiadać o takich sytuacjach. Lepiej przypominać, że jesteśmy dla ludzi i ich bezpieczeństwa, nie wypisujemy mandatów, nie zamierzamy być górską policją. Działamy z troski o ludzi. Jeśli ratownik mówi komuś, żeby zszedł z sankami z niebezpiecznej trasy, bo może się tam połamać lub zabić, to przecież nie po to, by mu zrobić na złość. Są tacy, co posłuchają i podziękują. Ale są i tacy, którzy powiedzą „odwal się” – mówi Siodłak.

Coraz częściej mówi się o obowiązkowych ubezpieczeniach dla osób, które wybierają się w góry. Naczelnik przyznał jednak, że ratownikom płaci się przede wszystkim za gotowość, ponieważ z opłat za same akcje nie dałoby się utrzymać tej służby w takiej skali. Jak twierdzi, koszty utrzymania ratownictwa górskiego to niewielki wydatek w budżecie państwa, a budowanie nowego systemu byłoby niełatwym zadaniem i chyba nikomu by się to nie opłacało.

Zwykłe zwiezienie poszkodowanego narciarza to równowartość 400 euro, użycie śmigłowca to 5–6 tys. euro za godzinę. Gdyby ktoś miał za to zapłacić z własnej kieszeni, mógłby tego nie unieść. Znam ludzi, którzy się z tym problemem zderzyli. Przewodnik górski z Chorzowa poszedł w Tatry Słowackie i niestety zginął w rejonie, w który nie wolno było wchodzić. Szukano go przez kilka dni, także z użyciem śmigłowca. A wdowa dostała fakturę na 30 tys. euro – wylicza ratownik.

Spotkała Cię niecodzienna sytuacja na wycieczce? Prowadzisz hotel lub pensjonat i chcesz podzielić się z nami swoimi spostrzeżeniami lub historiami? A może chcesz skontaktować się z nami w innej sprawie związanej z turystyką? Zapraszamy do wysyłania wiadomości na adres [email protected]

Artykuły polecane przez redakcję Turysci.pl:

Źródło: GW