Wyszukaj w serwisie
turystyka Lotniska i linie lotnicze okiem turystów polska europa świat poradnik podróżnika archeologia quizy
Turysci.pl > Okiem Turystów > "Tak mija podróż, co kosztuje jeden uśmiech". Moje turystyczne odkrycie 2023 roku
Marlena Kaczmarek
Marlena Kaczmarek 28.12.2023 19:20

"Tak mija podróż, co kosztuje jeden uśmiech". Moje turystyczne odkrycie 2023 roku

Santander
fot. Marlena Kaczmarek/Turysci.pl

Gdy na kolegium redakcyjnym dostałam propozycję napisania tekstu na temat moich wojaży w 2023 roku i zaczęłam je wspominać, w głowie wybrzmiał mi utwór Zbigniewa Wodeckiego pt. “Lubię wracać tam, gdzie byłem”. Rzeczywiście, jak na 28 odbytych przez ten rok podniebnych rejsów, odwiedziłam zaledwie 8 krajów, z czego tylko w trzech postawiłam swoją stopę po raz pierwszy w życiu. Do samej Hiszpanii w 2023 dotarłam trzykrotnie, podobnie do Włoch czy Turcji. I choć pozornie może się wydawać, że skoro już się gdzieś było, to nie ma sensu ponownie wydawać pieniędzy na podróż do tego miejsca, utwierdziłam się w innym przekonaniu.

Znajomi często mówią, że ciężko jest mi usiedzieć w miejscu. W trakcie jednej podróży planuję już kolejną, a - relatywnie rzadkie - momenty turystycznej stagnacji przekuwam w remonty mieszkania, jazdę na rowerze czy wizyty w pobliskich lasach. Ot, taka już moja natura. Chcę zobaczyć, zwiedzić i doświadczyć wszystkiego, najlepiej jak najszybciej. Nie inaczej było w 2023 roku. 

Pod względem podróży daję sobie 4 z plusem

Wchodząc w 2023 rok miałam tylko jeden podróżniczy cel - odwiedzić jak najwięcej miejsc. Czy mi się to udało? Po części tak, choć przecież zawsze mogło być lepiej. 28 lotów, 8 krajów, kilkaset wydanych euro, kilkadziesiąt zachodów słońca. Nowe smaki, miejsca, zapachy, języki, ludzie, doświadczenia.

Poniosłam tylko jedną podróżniczą “porażkę”. W kwietniu miałam spełnić największe marzenie - na własne oczy zobaczyć tzw. “wielką piątkę” dzikich zwierząt na safari i pingwiny w naturalnym środowisku w Republice Południowej Afryki. Bilety lotnicze kupione, hotele zabookowane, plan przygotowany. Innymi słowy: wszystko dopięte na ostatni guzik. Niestety, ze względu na odwołany przez KLM lot, na południe globu jednak nie dotarłam. Co się odwlecze, to nie uciecze - zwykłam mawiać. I mam nadzieję, że tak będzie i tym razem.

Przygotowując się do tego felietonu zastanawiałam się, jak ten temat ugryźć. Czy kogoś zainteresuje to, że podróżując solo po Fuerteventurze w marcu kanaryjskie słońce spaliło mi stopy tak, że z opuchlizny urosły mi one o dwa rozmiary? A może to, że będąc na północy Turcji nad Morzem Czarnym doznałam takiego zatrucia, że po wizycie lekarzy i podpięciu mnie pod kroplówkę błogosławiłam firmę ubezpieczeniową, która mi pomogła dojść do siebie w pewien niedzielny wieczór? Chyba nie, te historie już na tym portalu przecież opisywałam. 

Kiedyś mało kogo było stać na wakacje na tej wyspie. Dziś dolecisz tam za 400 zł w dwie strony

Jedzenie i sztuka, czy sztuka jedzenia?

Gdybym miała wyróżnić z moich podróży w 2023 roku dwie rzeczy, którymi się kierowałam, to zdecydowanie będą to jedzenie i sztuka. Nie jestem w stanie policzyć, ile pysznych (choć nie zawsze - przy gofrach z Brukseli stawiam duży minus) lokalnych specjałów udało mi się spałaszować w trakcie wojaży czy podać liczbę odwiedzonych muzeów/galerii sztuki.

Dowodem na to niech będzie tegoroczna wigilia, którą zorganizowałam dla swojej rodziny. Obok karpia, barszczu czy krokietów, postawiłam na smaki poznane podczas podróży. Tak oto na stole pojawiła się sałatka z ciecierzycy, którą, gdy mieszkałam w hiszpańskiej Granadzie, zajadałam się w Poe - moim zdaniem najlepszym barze serwującym tapasy. W grudniu, po roku nieobecności na andaluzyjskiej ziemi, ponownie udało mi się odwiedzić tamte rejony. Smak sałatki się nie zmienił i natychmiast przywiódł wspomnienia posiadówek przy lokalnym tinto de verano z przyjaciółmi.

fot. Marlena Kaczmarek, Palermo.jpg

Po wrześniowej wizycie w Palermo tak bardzo zachłysnęłam się tamtejszą kuchnią (czyt. pesto pistacjowym), że nawet na wigilijnym stole znalazło się miejsce dla potrawy z bakłażana, oliwek (kupionych na lokalnym targu w Barcelonie!) i pomidorów - caponaty. Swoją drogą, okazała się prawdziwym hitem i być może naszą nową wigilijną tradycją.

Na paterze ze słodkościami poza sernikiem, makowcem i ciastem czekoladowym nie mogło zabraknąć hiszpańskich turronów, czyli ręcznie robionego nugatu w różnych smakach, kolorach i konsystencji na bazie migdałów, miodu, jajek i… czego tylko człowiek nie wymyśli. Turron duro - połączenie całych migdałów, słodkiego syropu i kruchego opłatka - rozbił w moim domu świąteczny bank. W trakcie kolejnej wyprawy do Hiszpanii będę musiała zakupić minimum pięć tabliczek, bo tyle dostałam “zamówień” od rodziny. Ciastka wysmarowane dżemem z kasztanów kupionym w portugalskim regionie Alentejo też trafiły w gusta gości.

Zabrakło kolorowych lukum, które przywiozłam z Turcji (kokosowe, pistacjowe i czekoladowe). Mimo, że wskaźniki cukru po ich zjedzeniu przekraczają wszelkie normy, zakochałam się w nich odwiedzając w październiku Stambuł, a miesiąc później leżące niedaleko tureckiej granicy z Syrią Mersin. Niestety, ze względu na poziom pyszności i moje zamiłowanie do słodkiego, nie dotrwały do świąt. Na wigilijnym stole znalazły się też granaty i mandarynki, choć nie smakowały tak dobrze, jak te zrywane prosto z drzewa w tureckim Erdemli.

Oda do Picassa i Miró

Po wizycie w barcelońskim muzeum Picassa i w fundacji Joana Miró wprost zakochałam się w tamtejszych wystawach. Pomieszanie prac tych dwóch znakomitych artystów to był strzał w dziesiątkę. Eksplozja barw, stylów, ciekawostki z życia obu panów i flagowe dzieła Picassa oraz Miró nakazują odbiorcy nic innego, jak tylko popaść w zachwyt.

fot. Marlena Kaczmarek (4).jpg

Pozostając w stolicy Katalonii, odwiedziłam też tamtejsze muzeum Moco. Do środka weszłam przez przypadek, zwabiły mnie tam jaskraworóżowe plakaty. Nie miałam żadnych oczekiwań względem wystawy i dobrze na tym wyszłam. W środku powitał mnie prace m.in. Keitha Haringa, Andy’ego Warhola, Salvadora Daliego, czy jednego z moich ulubionych współczesnych artystów - Jean-Michela Basquiata. Po raz pierwszy też zetknęłam się na miejscu z twórczością m.in. Kehinde Wiley’a czy Guillermo Lorci. Chętnie zobaczyłabym więcej ich prac.

Wielkim rozczarowaniem okazało się dla mnie jednak Muzeum Guggenheima w Bilbao. Słyszałam o nim dużo na długo przed wizytą w Kraju Basków. Wbrew temu, co kiedyś myślałam, współczesna sztuka jest chyba dla mnie jednak zbyt współczesna. Przerost formy nad treścią i sztuczne zachwyty współtowarzyszy podróży mnie raczej zraziły, niż zachęciły do dalszego eksplorowania tego światka.

Podobne wrażenie miałam odwiedzając filię paryskiego Centre Pompidou w Maladze. Kilka lat wcześniej widziałam tam świetne obrazy wyżej wspomnianego Miró, w tym roku absolutnie nic mnie tam nie zachwyciło. Muzeum Picassa w Maladze też oceniłabym na marne 4/10.

Wizyta w londyńskim the National Gallery utwierdziła mnie w przekonaniu, że mogłabym tam wracać co roku i raczej nigdy mi się to nie znudzi. Ponownie wstąpiłabym też do Tate Modern, mimo, że po moim pobycie w stolicy Anglii z lutego nie jestem w stanie sobie przypomnieć choćby jednego dzieła z tego muzeum sztuki nowoczesnej. To chyba nie za dobrze świadczy - nie wiem tylko czy o mnie, czy o tamtejszych dziełach. 

W tym wszystkim chodzi o relacje międzyludzkie

Obraz, który mam przed oczami, gdy zamykam powieki i wspominam 2023 to coś, czego nie stworzył jednak człowiek. Szeroka, złota plaża El Sardinero w hiszpańskim Santander i uderzające o nią wysokie fale, pośród których dwóch surferów daje popis swoich umiejętności. W tle wyłania się żywozielony cypel, nad którym góruje pałac La Magdalena ukryty pośród otaczających go rozległych ogrodów. 

Wyprawa na północ Hiszpanii okazała się podróżniczym strzałem w dziesiątkę. Mimo, że w przeszłości spędziłam na Półwyspie Iberyjskim blisko dwa lata i myślałam, że nic mnie tam nie zaskoczy, na nowo zakochałam się w tamtejszej naturze, kolorach i smakach. Nigdy wcześniej nie przypuszczałam, że zjem kulkę kaszanki z sosem mango otoczoną w jadalnym złocie i jeszcze mi posmakuje. Upływający rok mi pokazał, że nawet podróżując do pozornie znanego miejsca, mogę odkryć je na nowo.

fot. Marlena Kaczmarek (5).jpg

Nie jestem fanką wycieczek zorganizowanych. Lubię mieć wpływ na plan dnia, miejsce noclegu, rodzaj transportu czy menu. Dodatkowo, cenię sobie wojaże w pojedynkę, choć paradoksalnie nieodzownym elementem każdej mojej podróży są ludzie. Przypadkowo napotkani towarzysze często sprawiają, że to dzięki nim dany wyjazd jest wyjątkowy, a już na pewno niezapomniany. 

Rozpoczęłam ten felieton od piosenki i ze słowami kolejnego artysty Was zostawię.

“Poznaję obcych ludzi, wkradam się w ich życiorysy
Kolekcjonuję ich historię, bacznie słucham
Obserwuję, uprawiam podróżniczą psychologię
Głównie na sobie, patrząc w oceanu pustkę
Tak mija moja podróż, co kosztuje jeden uśmiech”

- Eldo “Jedwabny szlak”

fot. Marlena Kaczmarek Santander.jpg

Na nadchodzący rok życzę sobie, bym na moim podróżniczym jedwabnym szlaku wpadała na jak najwięcej wartościowych ludzi.