Wyszukaj w serwisie
turystyka Lotniska i linie lotnicze polska świat poradnik podróżnika quizy
Turysci.pl > Świat > Zbliżenie się do tej wyspy grozi śmiercią. Ten tajemniczy zakątek skrywa mroczny sekret
Alicja  Cembrowska
Alicja Cembrowska 10.08.2024 15:58

Zbliżenie się do tej wyspy grozi śmiercią. Ten tajemniczy zakątek skrywa mroczny sekret

Sentinel Północny
Fot. Wikipedia

Piękna roślinność, rajskie plaże i… zakaz wstępu. Sentinel Północny to najbardziej tajemnicza wyspa świata, której mieszkańcy skutecznie opierają się wirusowi nowoczesności i technologii. O Sentinelczykach wiemy niewiele, a oni skutecznie przy użyciu strzał i harpunów chronią swoich sekretów przed obcymi. Do sporadycznych kontaktów z plemieniem jednak doszło i dzięki tym szarpanym relacjom wiemy cokolwiek o ludziach, których styl życia jest niemal niezmienny od 60 tysięcy lat.

Sentinel – wyspa z zakazem wstępu

Z lotu ptaka moglibyśmy uznać, że Sentinel Północny to wyspa, jakich wiele na Oceanach Indyjskim i Spokojnym. Niemal całą jego niewielką powierzchnię (72 km kwadratowych – mniej więcej tyle, co Manhattan) zajmują subtropikalne lasy liściaste. Ten tajemniczy skrawek lądu otoczony jest przez rafy koralowe, które stanowią naturalny mur obronny. Nie znajdziemy u jego brzegów przystani – ani tych naturalnych, ani zbudowanych przez człowieka. 

Wyspa zaliczana jest do archipelagu Andamanów i Nikobarów w Zatoce Bengalskiej. Kształtem przypomina kwadrat. Administracyjnie nad tym terenem od 1947 roku władzę sprawują Indie – warto jednak podkreślić, że „władza” w tym przypadku oznacza pełną niezależność Sentinelczyków. A nawet więcej – Indie akceptują chęć izolacji plemienia i chronią je przed światem. Od 2005 roku wstęp na wyspę jest prawnie zakazany, a strefa buforowa obejmuje 3-kilometry od jej brzegów. Nawet tak znani badacze, jak Jacques-Yves Cousteau i francuski antropolog Claude Levi-Strauss, nie dostali zgody na podpłynięcie do Sentinelu.

Uznaje się, że decyzja o pozostawieniu Sentinelczyków w spokoju wynika nie tylko z ich wrogości (atakują każdego, kto zbliża się do brzegów), ale również z potencjalnego niewielkiego znaczenia wyspy dla zachodnich cywilizacji – najpewniej nie ma tam ani surowców, ani innych dóbr, które byłyby interesujące dla współczesnego człowieka.

Działa to również w drugą stronę. Mieszkańcy wyspy na żadnym etapie swojego istnienia nie wykazali zainteresowania nowinkami zewnętrznego świata. Ci, którzy na siłę chcieli im „pomóc”, w najlepszym razie spotykali się z odmową, w najgorszym – ginęli przebici strzałą. Antropolodzy oceniają, że lud ten najpewniej żyje w Zatoce Bengalskiej od 60 tysięcy lat i to niezmiennie, jako społeczeństwo zbieracko-łowieckie.

Czytaj także: "Nigdy nie podchodź na plaży do tych koszy". Turyści nad Bałtykiem nie mają o tym pojęcia
 

Kim są mieszkańcy Sentinelu Północnego?

Nieliczne próby kontaktu, do których jeszcze wrócimy, pozwoliły zdobyć jedynie szczątkowe informacje na temat mieszkańców wyspy. Nie dysponujemy również wieloma materiałami wizualnymi, które pomogłyby lepiej zrozumieć ich kulturę. Trudno nawet określić, o jakiej liczebności plemienia możemy mówić – szacuje się, że wyspę zamieszkuje od 50 do 400 osób. Inne źródła wskazują widełki od 250 do 300 osób. Nie istnieje żaden spis ludności, który uchyliłby rąbka tajemnicy i pozwolił zrozumieć system tego społeczeństwa, wierzenia czy tradycje.

Poszatkowane doniesienia pozwalają domniemywać, że są to ludzie raczej niskiego wzrostu (średnio około 160 cm). Kobiety w talii i na szyi przewiązują sznurki z włókiem, mężczyźni noszą na biodrach szerokie pasy, ciała ozdabiają naszyjnikami, na głowach mają opaski. Rodziny mieszkają w dużych chatach z liści i trawy, śpią na podłodze i korzystają ze wspólnych palenisk – nie wiadomo jednak, czy mieszkańcy samodzielnie rozniecają ogień, czy pozyskują go przy okazji, np. pożarów.

W artykule magazynu "The New York Times" z 2012 roku czytamy: "Mają ogień, ale nie jest jasne, czy sami mogą go rozpalić, czy też muszą czekać na uderzenie pioruna. Wyrabiali toporki z kawałków żelaza wyrzuconych na ich plaże. (...) Jako łowcy zbieracze żywią się głównie rybami, owocami, bulwami, dzikami, jaszczurkami i miodem". 

Sentinelczycy budują proste łodzie, którymi dryfują wokół brzegów, nie są to jednak konstrukcje, które pozwalałyby na wypłynięcie w pełne morze. Na co dzień polują, łowią ryby i skorupiaki. W zdobywaniu pożywiania i ochronie pomagają im łuki, oszczepy i harpuny, a od kilku lat również narzędzia metalowe pozyskane z rozbitych u brzegów statków. Korzystają z noży i kamieni, robią sieci.

Najpewniej wyspiarze nie potrafią pisać. Posługują się niezrozumiałym językiem i co ciekawe, jest to język całkowicie odmienny od tego, którego używają mieszkańcy pobliskiego archipelagu Andamanów i Nikobarów. Badacze podejrzewają zatem, że nawet jeżeli wszystkie ludy przybyły na te tereny w podobnym czasie (najprawdopodobniej z Afryki), to Sentinelczycy od tysięcy lat praktykują pełną izolację

Między innymi to sprawia, że ten tubylczy lud uznaje się za jedno z ostatnich plemion nietkniętych współczesną cywilizacją, a ich język może być najstarszym językiem świata. Na przestrzeni wieków próby kontaktu – również w ramach pomocy humanitarnej – kończyły się agresywnymi reakcjami.

Trudno się jednak dziwić. Doświadczenia z zewnętrznym światem nie zawsze były dla mieszkańców wyspy pozytywne. Być może wydarzenia sprzed wielu, wielu lat utwierdziły Sentinelczyków w przekonaniu, że lepiej nie ryzykować i unikać kontaktu z „białym wybawcą”.
 

Próby kontaktu z Sentinelczykami

Niektóre źródła wskazują, że pierwszym, który dostał się na wyspę (w 1296 roku), był Marco Polo – brak na to jednak jakichkolwiek dowodów naukowych i wzmianek w piśmiennictwie. Według plotki, której źródło sięga XIII wieku, mieszkańcy Andamanów byli skrajnie agresywnymi kanibalami. Rewelacji o zjadaniu ludzi nigdy nie potwierdzono.

Pierwsze udokumentowane i wiarygodne tropy kierują nas do 1771 roku, gdy Brytyjczycy odnotowali, że widzieli na wyspie światła. Nie zatrzymywali się jednak w tej lokalizacji. W 1798 roku Andamany uznawano za tereny „odkryte” przez Wielką Brytanię. Powstały tam kolonie karne.

Do kolejnego, acz przypadkowego, spotkania doszło w 1867 roku, gdy u wybrzeży Sentinelu rozbił się brytyjski statek. Ocalali zostali pojmani przez tubylców, jednak udało się ich odbić wysłanej misji ratunkowej. To wtedy powstały pierwsze (potwierdzone w źródłach) wzmianki o wrogo nastawionych mieszkańcach. Najpewniej już wtedy oceniono, że wyspa nie jest lokalizacją, która przyniesie zyski i bogactwo, jednak musiała wzbudzić zainteresowanie, ponieważ kilka lat później, w 1880 roku, wysłano na nią wyprawę badawczą. 

Skąpe zapiski na temat ekosystemu Sentinelu sporządził wtedy oficer marynarki brytyjskiej Maurice Vidal Portman, którego z perspektywy historycznej łatwiej jednak uznać za najeźdźcę, niż badacza. Użytkownik RespectableLaw kilka lat temu umieścił na ówczesnym Twitterze szczegółowy zapis, z którego wynika, że Portman miał „seksualną obsesję” na punkcie rdzennych ludów Andamanów i nie miał problemów z porywaniem mieszkańców i robieniem im szczegółowych zdjęć (skupiał się przede wszystkim na genitaliach). Dokumenty ujawnione w ostatnich latach mogą sugerować, że powodem skrajnej wrogości Sentinelczyków jest właśnie brytyjska kolonizacja i działania “pacyfikacyjno-cywilizujące”.

M_V_Portman.jpg
Fot. Wikipedia. Maurice Vidal Portman

Wspomniana „wyprawa badawcza” z 1880 roku zakończyła się właśnie takim porwaniem. Gdy załoga dobiła do Sentinelu, mieszkańcy pochowali się przed najeźdźcami. Sześć osób nie miało jednak szczęścia. Z wyspy „w celach naukowych” wywieziono dwie starsze osoby i czworo dzieci. Przetransportowano ich do Port Blair na Andamanach – to wtedy doprowadzono do konfrontacji z osobami z innych plemion i odkryto, że ich języki są skrajnie różne. 

Niestety ten eksperyment był zabójczy. Staruszkowie szybko zmarli po narażeniu na choroby, z którymi ich organizmy nigdy nie miały do czynienia. Dzieci (wraz z nowymi drobnoustrojami i bogatymi podarunkami) ostatecznie odstawiono na wyspę. Nie wiadomo, jak społeczność poradziła sobie z nowym wyzwaniem, jakim są choroby (wszak antropolodzy podkreślają, że dla nich to śmiertelne zagrożenie). Brytyjczycy zaniechali dalszych „badań”.

Właściwie do lat 60. historia wyspy jest rozmyta. Nawet jeżeli ktoś zbliżał się do jej brzegów, był najpewniej przeganiany. Nikomu nie udało się nawiązać kontaktu z mieszkańcami.


 

Przełom w relacjach

Nowy powiew przyniósł 1967 rok. To wtedy do Sentinelu zbliżył się antropolog Triloknath Pandit – wysłany na wyspę przez Indie, by nawiązać relację z mieszkańcami. Z jednej strony ekspedycja nie była sukcesem – tubylcy schowali się, więc nie było szans na bezpośrednie spotkanie, z drugiej – ekipa po śladach doszła do domów i mogła zobaczyć, w jakich warunkach żyją mieszkańcy. Niestety, kilka osób z załogi podkradło przedmioty należące do wyspiarzy, pomimo próśb badaczy, by niczego nie dotykać. Incydent raczej nie pozostawił po gościach dobrego wrażenia.

Kolejne wysiłki poczyniono w 1974 roku – do wyspy (z podarunkami) zbliżyła się ekipa National Geographic. Znalazł się w niej wspomniany Pandit. Próbowano nie tylko zapoznać się z wyspiarzami, ale również nagrać film dokumentalny. Już pierwszego dnia członkowie wyprawy zostali ostrzelani z łuków, a reżysera ugodzono w udo. Wyspiarze jednak chętnie przyjęli wyrzucone do morza kokosy. Plastikowe zabawki od razu zniszczyli i spalili.

Krótki fragment wideo z tej wizyty – pierwszej zarejestrowanej interakcji z plemieniem –stał się częścią filmu dokumentalnego „Człowiek w poszukiwaniu człowieka” o nielicznych pozostałych na świecie „zaginionych plemionach”. 

Później podejmowano jeszcze pomniejsze próby nawiązania znajomości, ale pokazały one przede wszystkim, że plemię… ma bardzo zmienne nastroje. Raz od razu reagowało atakiem, innym razem – jak na przykład w 1991 roku – Sentinelczycy wyszli na plażę bez broni (po raz pierwszy w historii!) i zbliżyli się do przybyszów, wśród których był Pandit. Antropolog wspominał, że „to było niewiarygodne” i „najpewniej zdecydowali, że nadszedł czas”. Uznaje się, że to pierwsze spotkanie „pokojowe”, podczas którego plemię znacznie powiększyło swoje zapasy kokosów. Ba, niektóre podarki odebrano z rąk przybyszów z zewnątrz. To prawdziwy przełom.

image3-sentinel-island-1.jpg
Triloknath Pandit i jego zespół rozdaje kokosy, 1991 r. (zdjęcie: Triloknath Pandit)

Miesiąc później powtórzono wyprawę. Sentinelczycy tym razem weszli do wody i wspięli się nawet na łódkę, domagając się darów. „W obu wyprawach uczestniczyła inna sławna antropolożka, Madhumala Chattopadhyay. Była najprawdopodobniej pierwszą kobietą z zewnątrz, którą widzieli mieszkańcy Sentinelu. Podczas pierwszej wyprawy zauważyła, że jeden z uzbrojonych Sentinelczyków celował do niej z łuku. Jednak po interakcji z pewną kobietą z plemienia zaniechał strzału. Chattopadhyay uciekła na statek, a grupa badaczy za nią. Po załadowaniu kolejnej dostawy kokosów badacze wrócili i udało się znów pokojowo je przekazać” – czytamy w artykule National Geographic.

Zachęcony oznaką dobrego serca, Triloknath Pandit i jego współpracownicy ponownie udali się na wyspę w 1994 roku. Zostawili kokosy, noże, tkaniny, słodycze, naczynia kuchenne, lustra, naszyjniki z koralików i plastikowe wiadra, a także… żywą świnię. Zwierzę zostało zabite i z niewiadomych powodów zakopane na plaży.

Kolejne próby zbliżenia się do Sentinelu pozostały bezowocne – plemię za każdym razem reagowało wypuszczeniem w powietrze strzał, by dać sygnał, że nie życzą sobie gości. Również wtedy, gdy w 2004 roku po trzęsieniu ziemi wysłano helikopter ratunkowy, by monitorować sytuację i ewentualnie udzielić pomocy poszkodowanym (istniało podejrzenie, że wyspę zalało potężne tsunami, które wyrządziło poważne szkody na Andamanach i Nikobarach). I wtedy, gdy na pobliskie wody zapędzili się rybacy czy kłusownicy. Na większość z nich czekał śmiertelny cios strzały. Na tych, którzy chcieli odebrać ciała zmarłych – również. W 2006 roku dwóch poławiaczy krabów, którzy najpewniej w upojeniu alkoholowym zasnęli na łodzi, a ta podryfowała do wybrzeża, nie przeżyli przypadkowego spotkania z Sentinelczykami. Ich ciała wyspiarze zakopali na plaży.

Warto jeszcze dodać, że chociaż wspomniane trzęsienie ziemi na Oceanie Indyjskim raczej nie wyrządziło większych szkód na Sentinelu (mieszkańcy schowali się w wyższych partiach wyspy), to wpłynęło na jego powierzchnię – tsunami, które przetoczyło się przez region, zmieniło układ terenu i przechyliło płytę tektoniczną, a wyspa uniosła się o 1-2 m i połączyła z pobliską niewielką wysepką Constance. Wstrząsy odsłoniły również znaczną część rafy koralowej (która nieobmywana wodą obumarła, co zapewne wpłynęło na braki pożywienia dla mieszkańców), i doprowadziły do powstania lagun.

Od 2005 roku prawo chroni Sentinelczyków. Obowiązuje całkowity zakaz zbliżania się do wyspy, zgodę mogą ewentualnie uzyskać badacze, ale tylko w konkretnym celu. Władze Indii oceniły, że kontakt mógłby być dla wyspiarzy zabójczy (wszak ich układy odpornościowe nie są przystosowane do radzenia sobie ze współczesnymi patogenami), ale równie niebezpieczny dla przybyszów.

A jednak – znalazła się osoba, która usilnie chciała dostać się na Sentinel. I to ona przypomniała światu o zakątku świata, w którym czas się zatrzymał.

Próby chrystianizacji

John Allen Chau był 26-letnim podróżnikiem, ale przede wszystkim ewangelickim misjonarzem ze Stanów Zjednoczonych. Z pamiętników mężczyzny wynika, że wpadł w prawdziwą obsesję „szerzenia chrześcijaństwa” na Sentinelu. Chau pomimo zakazów w 2018 roku postanowił dostać się na wyspę. W organizacji wyprawy pomogło mu All Nations – „niezależna, ewangelicka, międzywyznaniowa misja”. Na stronie organizacji czytamy, że jej celem jest „kształcenie w misji międzykulturowej”. Zdaje się jednak, że członkowie stowarzyszenia dość opacznie rozumieją, co oznacza pomoc innym. A już na pewno zabrakło tam zrozumienia, że na świecie istnieją różne kultury i należy uszanować czyjąś odrębność.

Ale wróćmy do Chau. Samozwańczy nawracacz zatrudnił dwóch rybaków – mieli przetransportować go w pobliże brzegu, a dalszą część wyprawy młody misjonarz planował pokonać samodzielnie kajakiem. Z jego dzienników dowiadujemy się, że owszem, zdawał sobie sprawę z zagrożenia, ale jednocześnie uważał, że Sentinel to „ostatnia twierdza szatana”.

26-latek do wyprawy przygotowywał się miesiącami, a jego rodzice twierdzili później, że działał pod wpływem katolickiej organizacji. Jego misja trwała trzy dni. Gdy Chau pierwszego dnia podpłynął do wyspy, oczywiście nie spotkał się z miłym przyjęciem. 

Odpłynął, jednak nie zniechęciło go to do podjęcia kolejnych prób. Za drugim razem tubylcy ponoć w różnoraki sposób reagowali na jego słowa – milczeli, śmiali się lub okazywali wrogość. Chau w różnych językach krzyczał do nich, że „Jezus ich kocha”, powtarzał też słowa, które do niego wykrzykiwali. Intruz najwyraźniej nie spodobał się pewnemu mężczyźnie, który wypuścił w jego stronę strzałę. Ta trafiła w (wodoodporną) Biblię, którą 27-latek trzymał przy piersi. Chau ponownie się wycofał.

Podjął jednak trzecią próbę. Tym razem poprosił wynajętych rybaków, by odpłynęli i zostawili go na wyspie samego. Mężczyźni relacjonowali później, że widzieli, jak tubylcy targają ciało młodego misjonarza w głąb lasu. Następnego dnia znaleźli go martwego na brzegu. Wyspiarze nie chcieli oddać zwłok i w końcu zaniechano działania w celu ich przejęcia.

Historia Chau obiegła świat. Rybacy, którzy przyjęli pieniądze od Amerykanina i pomogli mu w złamaniu zakazu wstępu na wyspę, zostali aresztowani. Pomysły 27-latka były ostro krytykowane przez międzynarodowe środowisko badaczy. Jego działania chrystianizacyjne uznano za opresyjne. Antropolodzy, między innymi Pandit i Chattopadhyay, tłumaczyli, że Sentinelczyków należy zostawić w spokoju i nie pomagać im na siłę, skoro tej pomocy sobie nie życzą.


Najbardziej odizolowana grupa etniczna na świecie

Bez wątpienia Sentinel Północny jest miejscem, które rozbudza ciekawość. Chcielibyśmy wiedzieć, kim są ludzie, którzy od wieków unikają kontaktów z całym światem. W co wierzą? Jak radzą sobie z problemami? Jaką strukturę ma ich społeczeństwo? Dlaczego odrzucają wszystkich gości?

Organizacja Survival International, która zajmuje się badaniami i kampaniami na rzecz praw ludności plemiennej i tubylczej, ocenia, że „być może nikt na Ziemi nie jest tak odizolowaną grupą, jak Sentinelczycy”. 

Obserwując jednak to, co stało się z rdzennymi mieszkańcami na pobliskich wyspach, można stawiać tezę, że strategia izolacyjna ma wiele plusów. Niestety plemiona z Andamanów i Nikobarów reprezentowane są już przez garstkę ostatnich przedstawicieli. 

Choroby, kłusownictwo, rozkręcona turystyka – to właśnie te „wynalazki” współczesnego świata doprowadziły do fatalnej sytuacji wyspiarzy. Z tej perspektywy trudno się dziwić, że Sentinelczycy wymierzają strzały w pośredników nowoczesności. Wolą żyć po swojemu. A my powinniśmy to uszanować. Może kiedyś sami będą chcieli zdradzić nam swoje sekrety.

Czytaj także: "Europejskie Malediwy" zachwycają. Tylko dwie godziny lotu z Polski, nie potrzebujesz nawet paszportu 

Źródła: The New York Times, YouTube (film użytkownika zdr3dek), National Geographic, The Mirror