Zamieć stulecia sparaliżowała całe miast. Tysiące pasażerów koczują na lotnisku
Miniony weekend upłynął pod znakiem śnieżyc i paraliżu komunikacyjnego w wielu miejscach Europy. Problemy pojawiły się m.in. na lotnisku w Krakowie. Jednak to w Monachium nastała prawdziwa epoka lodowcowa.
Monachium podczas pierwszego weekendu grudnia nawiedziły największe opady śniegu od 90 lat. Miasto, jego mieszkańcy, a także lotnisko nie były na to gotowe. W całym tym zamieszaniu utknął dziennikarz Onetu Maciej Kaliszuk. Opowiedział, co działo się w mieście i na lotnisku.
Sceny niczym z filmu "Pojutrze". Wszystko przez godzinne opóźnienie
Kaliszuk wracał z meczu Legii Warszawa z Aston Villą w Lidze Konferencji, który miał miejsce w czwartek 30 listopada. Z Birmingham do Warszawy miał wrócić z przesiadką w Monachium. Jednak z powodu fatalnych warunków spóźnił się na drugi samolot o ok. godzinę. Tak zaczęły się jego ogromne problemy.
Zamiast 1,5 godziny w stolicy Bawarii spędził co najmniej trzy doby. Wszystko z powodu odwołania setek lotów. Maszyny zostały uziemione na skutek śnieżycy. Lotnisko było całkowicie zasypane, a większość samolotów z pasa startowego oderwała się dopiero w niedzielę 3 grudnia. Odwołanych zostało ok. 700 lotów, a w Monachium utknęło kilkanaście tysięcy osób.
Paraliż nie tylko na lotnisku. Stanęła komunikacja miejska a taksówek zabrakło
Ponieważ dziennikarzowi udało się przełożyć lot na inny termin, linie lotnicze zapewniły go, że zwrócą mu koszt noclegu w Monachium (o ile będzie to hotel maksymalnie trzygwiazdkowy), a także transportu na trasie lotnisko-hotel-lotnisko. Kiedy wydawało się, że sytuacja jest łatwa w rozwiązaniu, pojawiły się kolejne kłopoty.
Okazało się, że wstrzymanych lotów jest tak dużo, że w hotelach w pobliżu lotniska nie ma już wolnych pokoi. Pozostała rezerwacja w centrum, jednak ono jest oddalone od lotniska o ok. 20 km. Tu pojawiły się kolejne utrudnienia. Z powodu śnieżycy wstrzymano ruch kolei, autobusy również nie docierały na miejsce, a później przyjeżdżały bardzo rzadko. Na taksówkę trzeba było czekać ponad cztery godziny. Nie działały aplikacje do rezerwacji przejazdów, a dyspozytorzy poszczególnych firm nie nadążali z odbieraniem telefonów, przez co linie były cały czas zajęte.
Pasażerowie koczowali na lotnisku
Wiele osób, które nie znalazły miejsca w hotelach, lub nie miały się tam jak dostać, musiało spędzić noc na lotnisku. "Szczęśliwcy" zdążyli zająć sobie miejsca na łóżkach polowych w specjalnym pomieszczeniu w terminalu. Inni szukali miejsca na krzesłach lub po prostu siadali i kładli się pod ścianami. Problemem okazał się również dostęp do prądu. Gniazdek było zbyt mało dla tak dużej liczby zainteresowanych.
W ten sposób dziennikarz zamiast 1,5 godziny, w Monachium spędził cały weekend. Do Polski miał wrócić w poniedziałek, jednak z powodu małooptymistycznych prognoz, lot był zagrożony. Meteorolodzy spodziewają się bowiem kolejnych opadów śniegu.