All inclusive w Albanii jak z koszmaru. "Rezydent zachowywał się tak, jakby nas nie słyszał"
Wakacje all inclusive, chociaż kojarzą się z wolną głową, wylegiwaniem się na basenie i plaży oraz pełnym relaksie, nie zawsze takie są. O tym na własnej skórze przekonali się turyści z Polski, którzy na urlop wybrali pięciogwiazdkowy hotel w Albanii. Szybko zrozumieli, że z wypoczynkiem i miłą atmosferą ich wyjazd nie będzie miał wiele wspólnego. Do tego przyczynił się nawet rezydent.
All inclusive w Albanii okazał się koszmarem
Albania to stosunkowo częsty kierunek na wakacje all inclusive wśród Polaków . Przystępne ceny, ładna pogoda i niedługi lot zachęcają do wypoczynku właśnie w tym miejscu. Nie brakuje ofert przygotowanych przez touroperatorów, a wśród nich hoteli nawet w wysokim standardzie. Okazuje się jednak, że nie zawsze jest tak, jak można było się spodziewać.
Pan Michał, który opisał swoje doświadczenie w mailu do serwisu wyborcza.pl, nie krył rozczarowania, jakiego doświadczył wraz z rodziną na długo wyczekiwanych wakacjach. Gdy dotarli na miejsce, szybko zrozumieli, że opis hotelu, z którym zapoznali się przed wylotem oraz zachowanie rezydenta pozostawiły wiele do życzenia, a tym samym zniszczyły im wypoczynek.
Wymarzone wakacje nie miały nic wspólnego z relaksem
Jeden z hoteli w Golem — położonym niedaleko Durres, był najdroższym, pięciogwiazdkowym obiektem zaproponowanym przez touroperatora podczas wyboru oferty . W związku z tym pan Michał z rodziną spodziewali się naprawdę dobrych standardów. Niestety, na miejscu zastali niewykończony budynek z rozstawionymi rusztowaniami. Pokój, który przydzielono im na recepcji, był nieposprzątany, a na suficie w części budynku można było dostrzec pleśń. Pomimo to turyści z Polski postanowili nie zrażać się i cieszyć pobytem .
Kolejnego dnia mieli spotkanie z rezydentem, a więc była okazja, by poinformować go o sytuacji w hotelu, a także wykupić dodatkową wycieczkę.
Gdy wspominaliśmy o pokoju i hotelu, rezydent zachowywał się tak, jakby nas nie słyszał, po czym skwitował krótko, że Albania to zacofany kraj. Odnieśliśmy wrażenie, że mu przeszkadzamy i po co w ogóle o tym mówimy, skoro już załatwiliśmy to samemu - wspomina pan Michał w mailu do wyborcza.pl.
Niestety to nie był koniec wakacji jak z koszmaru. W nocy on i jego syn mieli bardzo mocne objawy zatrucia pokarmowego i gorączkę . Leki, które zabrali z Polski, okazały się niewystarczające, a więc rano o sytuacji poinformowali rezydenta i zaznaczyli, że nie będą w stanie wziąć udziału w opłaconej wycieczce.
Rezydent pełen dumy oznajmił, że zwrotu pieniędzy ze wycieczkę nie otrzymamy, więc dobrze robimy, że zapisujmy się na inną wycieczkę. Ale to była inna wycieczka; tańsza, więc już byliśmy na niej stratni. Z uzyskaniem informacji w sprawie pomocy medycznej było już gorzej. Widać było, że przeszkadzamy rezydentowi. Stwierdził, że mamy iść do recepcji i niech zadzwonią po ambulans. Nie wykazywał żadnej chęci pomocy w tym temacie. Dodatkowo "pocieszył nas" stwierdzeniem, że lepiej abyśmy nie trafili do szpitala, bo w Albanii mogą nam bardziej zaszkodzić niż pomóc - dodaje turysta z Polski.
Itaka odpowiada na zarzuty turysty
Ostatecznie córka pana Michała skontaktowała się ze szpitalem, a w czasie rozmowy poinformowano ich, jakie leki powinni zażyć. Rodzina podejrzewa, że zatruli się jedzeniem hotelowym , ponieważ jedli tylko w nim. Niestety do końca wyjazdu autor wiadomości żywił się tylko sucharami i bananami. To jednak nie koniec zaskakujących zwrotów akcji.
W trakcie kolejnych dni naszego pobytu wyszło na jaw, że plastikowe szklanki w stołówce oraz w barach są tylko opłukiwane wodą, a do morza obok plaży hotelowej wpuszczane są jakieś lokalne ścieki. W obawie o swoje zdrowie postanowiliśmy, że nie będziemy się tam kąpać - dodaje.
Na dodatek zapłacona wycieczka finalnie miała odbyć się w innym terminie, kiedy turyści z Polski mieli już wracać do domu. Rezydent, któremu zwrócili o to uwagę telefonicznie, miał rozłączyć się i zarzucić im, że są wobec niego niegrzeczni. Gdy spotkali go w hotelu i chcieli ostrzec innych przyjezdnych, zarzucił im natomiast, że grozili mu śmiercią.
Na zarzuty pana Michała odpowiedziało biuro podróży Itaka , które zaproponowało im w ramach rekompensaty bon turystyczny. Oprócz tego przyjęli do wiadomości zastrzeżenia do pracy rezydenta, jednocześnie zapewniając, że przed rozpoczęciem współpracy przeszedł odpowiedni kurs, na którym uczył się pracy w destynacji.
Klient złożył reklamację i odwołał się od udzielonej odpowiedzi. Sprawa jest w toku - podsumowuje poproszona o komentarz przez serwis wyborcza.pl Ewa Maruszak, reprezentująca spółkę Nowa Itaka.