Zdążył chwycić tylko jedną walizkę i wybiegł w panice z domu. Polak przeżył chwile grozy na Islandii
W niedzielę rano, 14 stycznia na islandzkim półwyspie Reykjanes doszło do wybuchu wulkanu. W sieci pojawiły się przerażające nagrania fontann lawy tryskające ze szczelin w ziemi i kłęby dymu. Mieszkańcy niedalekiego miasteczka Grindavik ponownie musieli opuścić swoje domy. Wcześniej wraz ze swoją rodziną ewakuował się także Polak, który opowiedział w rozmowie z portalem Onet, jaki wówczas zapanował chaos.
Oprócz erupcji doszło do trzęsienia ziemi. - Moja wanna waży 120 kg. A trzęsienie ziemi sprawiło, że nagle znalazła się w drugim rogu łazienki. Zadajemy sobie pytanie, czy nasz dom jeszcze kiedykolwiek będzie zdatny do użytku - mówi Maciej Majewski.
Erupcja wulkanu na Islandii. Miasteczko przestało być dla Polaka bezpieczne
Maciej Majewski to 34-letni polski trener bramkarzy na wyspie, 13 lat temu opuścił Polskę i na Islandii postanowił zostać już na stałe. Nie mieszka sam, bo z rodziną. Ich życie nagle zmieniło się o 180 stopni, gdy o swym istnieniu zaczął dawać znaki znajdujący się w pobliżu wulkan. Jeszcze kilka tygodniu temu przeżyli prawdziwy dramat, bowiem przez erupcję musieli prędko uciekać ze swojego miasteczka Grindaviku. Wulkan narobił sporo zniszczeń i mieszkańcy mocno to odczuli.
-Przerażona córka wybiegła na ulicę w samych skarpetkach, syn się rozpłakał, dziewczyna wpadła w panikę. Ja padłem na kolana i nie czułem gruntu pod nogami - opowiada mężczyzna w rozmowie z Onetem. Z miasteczka musieli uciekać już w połowie listopada, kiedy dochodziło do silnych trzęsień ziemi. - Każdy mieszkaniec usłyszał, że musi uciekać i szukać sobie nowego lokum - opowiada.
Natychmiast musiał się ewakuować. Żył tuż nad “potężnym basenem lawy”
-Nasz dom znajduje się w 1800 m w linii prostej od wulkany, 800 m pod ziemią znajduje się potężny basen lawy. I my na czymś takim mieszkaliśmy… Nie było innej opcji, trzeba było wyjechać - kontynuuje. Przyznał, że od czasu ewakuacji odwiedził swój dom zaledwie trzy razy, tylko przy obecności strażaków. - Dostaliśmy kaski i pięć minut na spakowanie. Weszliśmy tylko, żeby zabrać najpotrzebniejsze rzeczy. Mogliśmy mieć ze sobą maksymalnie jedną walizkę i jedną torbę - dodaje Maciej Majewski.
Każdy dzień był dla mieszkańców wielką niewiadomą. - Wstawałem rano i chodziłem na palcach, czekając, czy coś się wydarzy. Straszne przeżycie, przez które siadłem psychicznie - przyznał. Kiedy doszło do trzęsienia, meble w domu rodziny Majewskich same zaczęły zmieniać swoje miejsce położenia, a przedmioty z szafek i półek zaczęły wypadać.
Nie wszyscy postanowili opuścić swoje domy, mimo niebezpieczeństwa. Polak przyznał w rozmowie, że 25 rodzin zostało na własną odpowiedzialność. - Rozumiem ich, bo nie jest łatwo znaleźć nowe mieszkanie (...) - dodał.
Jak teraz wygląda miasteczko?
-W tym momencie do miasta transportowane są specjalne maszyny, które mają chronić przed rozlaniem się lawy. Żyjemy w zawieszeniu, czekamy, co się wydarzy. A nikt nic nie wie, nie potrafi przewidzieć - mówi w rozmowie. Niektóre domy o zbyt słabej konstrukcji nie przetrwały. - Na szczęście mój stoi, bo jest drewniany. Ale na razie nie możemy do niego wrócić - dodaje.
Jak wskazuje Polak, miasteczko Grindavik obecnie jest całkiem zniszczone. - Przed świętami nastąpił wybuch wulkanu. Erupcja trwała trzy, cztery dni i się uspokoiło. Ale dochodzą do nas niepokojące sygnały, że ziemi znowu się podnosi i to prognozuje następny - wyjaśnia Maciej Majewski.
Za: Onet.pl