Wyszukaj w serwisie
turystyka Lotniska i linie lotnicze okiem turystów polska europa świat poradnik podróżnika archeologia quizy
Turysci.pl > Okiem Turystów > "Rano podziwiasz brazylijskie wodospady, wieczorem masz wypadek Uberem w Paragwaju". Polka opowiada o samotnej wyprawie po Ameryce Południowej
Marlena Kaczmarek
Marlena Kaczmarek 03.09.2023 18:03

"Rano podziwiasz brazylijskie wodospady, wieczorem masz wypadek Uberem w Paragwaju". Polka opowiada o samotnej wyprawie po Ameryce Południowej

Aleksandra Rynkiewicz podczas podróży po Ameryce Południo
fot. Aleksandra Rynkiewicz

Cztery miesiące podróży. Osiem krajów. Jeden 60-cio litrowy plecak. I głowa wypełniona marzeniami z dzieciństwa. Aleksandra Rynkiewicz z Białegostoku samotnie wyruszyła na wyprawę życia. W rozmowie z Marleną Kaczmarek z portalu Turyści.pl opowiada m.in. o tym, jak wyglądały przygotowania do takich wojaży, które miejsca wywarły na niej największe wrażenie oraz ile kosztuje taka podróż.

“Często jest to kwestia priorytetów i tego, czego chce się od życia. Ja odłożyłam pieniądze w rok, aby podróżować po świecie, a moi znajomi w tym czasie decydują się na założenie rodziny czy odkładają pieniądze na zakup mieszkania” - tłumaczy podróżniczka.

Marlena Kaczmarek, Turści.pl: Skąd pomysł na tak długą podróż?

Aleksandra Rynkiewicz, podróżniczka: Zaczęło się od marzeń z gimnazjum, kiedy to czytałam książki podróżnicze m.in. Martyny Wojciechowskiej. Tam były opisywane miejsca typu Patagonia czy Peru i wtedy poczułam, że jakoś ciągnie mnie do Ameryki Południowej. Dzięki studiom w Monachium poznałam ludzi właśnie z Argentyny, Brazylii czy Chile. To też mi później bardzo pomogło i dodało odwagi. Jadąc tam, mniej więcej wiedziałam, czego się spodziewać. Dzięki temu mogłam wyruszyć w nieznane na własną rękę z poczuciem bezpieczeństwa. Gdyby coś się wydarzyło, to ostatecznie ktoś znajomy był na miejscu. 

Jak wyglądały twoje przygotowania do tak długiej podróży? Wyobrażam sobie, że tuż przed “dniem zero” musiałaś odczuwać niemały stres.

Zdecydowanie. To nie była wyprawa przygotowana przez biuro podróży, sama musiałam poszukiwać informacji. Nie znałam nikogo, kto samotnie kiedyś wyjechał w taką podróż z plecakiem do Ameryki Południowej czy Azji. Korzystałam dużo z Instagrama. Dowiedziałam się stamtąd m.in. tego, jak się pakować, co schować do 60-litrowego plecaka. Dosłownie patrzyłam, ile biorą bluzek czy par spodni. Wiedziałam, że wyjeżdżam na cztery miesiące, więc chciałam mieć jakieś pojęcie o tym, jak najlepiej się spakować. Na YouTube oglądałam filmiki o tym, w jaki sposób zwijać kurtkę, żeby zajmowała jak najmniej miejsca. Miałam w głowie bardzo dużo pytań. 

Powrót do Europy po 4 miesiącach podróż - lotnisko w Madrycie fot. Aleksandra Rynkiewicz.jpg

Ważne, że odpowiedziałaś sobie na najważniejsze, czyli gdzie i kiedy rozpocząć swoją podróż.

Tak, już w sierpniu 2022 r. kupiłam bilet do Brazylii na luty 2023. 

Dlaczego akurat tam?

Mam znajomą, która mieszka w São Paulo. To było też dla mnie odciążenie psychiczne, wiedziałam, że lecę do kogoś. Utrzymywałam z nią regularny kontakt telefonicznych od kiedy wyprowadziła się z Monachium, a pewnego dnia wspólnie doszłyśmy do wniosku, że fajnie byłoby wybrać się razem na karnawał w Rio de Janeiro. Za bilet w jedną stronę zapłaciłam 400 euro już z bagażem rejestrowanym, ale można znaleźć tańszą opcję przy zakupie w dwie strony. Po prostu kupiłam bilet w jedną stronę i za bardzo o tym później nie myślałam. 

Czyli nie zasypiałaś z myślą o kolejnych przystankach i krajach, które chciałaś wówczas odwiedzić?

Nie. Wybierając się w tak długą podróż odradzam planowanie wszystkiego z góry. Dobrze jest zostawić sobie troszkę swobody, wolności w tym. Lecąc do Ameryki Południowej miałam ogólny zarys tego, co chcę zobaczyć. 

Rzeczywistość pewnie i tak by zweryfikowała wszelkie plany na miejscu. 

Mówimy tu o zupełnie innej skali. To nie są tygodniowe wakacje, tylko aż cztery miesiące. Moja trasa tworzyła się w taki sposób, że rozmawiałam z innymi podróżnikami, często napotkanymi gdzieś na miejscu i oni polecali mi jakieś miejsca. Miejsca, o których nie wyczyta się w przewodniku czy w internecie. Często spotykałam się z ludźmi, którzy żałowali, że mają zarezerwowany nocleg w jakimś innym mieście, bo chcieliby zostać gdzieś nieco dłużej. 

Nie zawsze wszystko warto planować.

Czasem budzisz się i nie masz pojęcia, co będziesz robić. Twój dzień może wyglądać tak jak w moim przypadku - z rana podziwiasz niezwykłe wodospady Iguaçu po brazylijskiej stronie, a wieczorem znajdujesz się w niegroźnym wypadku wracając Uberem z Paragwaju z dwójką ludzi, których poznałeś tego samego dnia w hostelu. Nigdy ostatecznie nie wiesz, co cię czeka. Jesteś otwarty na możliwości i daje ci to dużą wolność. 

Wodospady Iguazu po brazylijskiej stronie  fot. Aleksandra Rynkiewicz.jpg

Jakie miałaś nastawienie do tej podróży? Ekscytacja, radość, strach?

Przede wszystkim nie miałam żadnych oczekiwań. Chyba dlatego też o wiele więcej potrafiłam czerpać z tej podróży. Nie spotkał mnie tzw. “syndrom paryski”, nie nastawiałam się na nic i przez to też się nie zawiodłam. O wielu miejscach dowiedziałam się dopiero podróżując, a to sprawiło, że wszystko ułożyło się naprawdę super. 

Dużo się mówi o wątpliwym poziomie bezpieczeństwa w krajach Ameryki Łacińskiej. 

Pod tym względem przeżyłam pewnego rodzaju szok kulturowy. Moja znajoma mieszkała w dość wysokim wieżowcu. Żeby do niego wejść, trzeba było pokonać aż pięć sposobów zabezpieczeń! Na początku był skan twarzy, później odcisk palca, następnie należało wpisać kod, dzięki któremu można było się przedostać do windy. Tam musiałyśmy wpisywać kolejny kod, przez co mogłyśmy się dostać na nasze piętro, aby na końcu otworzyć drzwi kluczem. 

Nie słyszałam o czymś takim w Europie.

Brazylia jest państwem wielu kontrastów. Z jednej strony są fawele, a dwa kilometry dalej dość ekskluzywne bloki z takimi systemami zabezpieczeń. Pamiętam jeszcze z czasów gimnazjum takie słynne zdjęcie, na którym widać te dwie rzeczywistości. Z jednej strony kilkunasto piętrowy blok z basenami i ogrodami, między nimi mur, a z drugiej strony zubożała fawela. Przedstawia ono właśnie dzielnicę Paraisópolis znajdującą się w São Paulo.

Te różnice aż tak bardzo rzucają się w oczy?

Miałam wrażenie, że tam po prostu nie ma klasy średniej. Powiedzmy, że ta wyższa klasa średnia z reguły może sobie pozwolić na wycieczki do Europy, Ameryki Północnej czy Australii, ale nie do końca wiedzą, co mają w swoim ogródku. Sami mało podróżują po Ameryce Południowej. 

Opowiedziałaś o bardzo skomplikowanym systemie zabezpieczeń mieszkania. A czy spacerując po ulicy czułaś się bezpiecznie?

Nabyłam pewne zachowania typowe dla tubylców. Np. zauważyłam, że mało osób używa telefonów na ulicy, nawet jeśli chcą z kimś porozmawiać czy sprawdzić coś na Google Maps, zwykle wchodzą po to do budynku, sklepu czy restauracji. Brazylijczycy się śmieją, że mają wrodzony taki szósty zmysł. Są świadomi zagrożeń, bardzo mało osób odważy się chodzić nocą samemu. Wystarczy jednak przestrzegać kilku zasad, by nie popaść w obłęd i czuć się bezpiecznie. W trakcie podróży spotkałam wiele dziewczyn, które podróżowały same. Biżuterię, zegarki czy telefon chowały po prostu do kieszeni czy ukrytych nerek. Ludzie w Brazylii często noszą te nerki schowane np. pod spodniami czy bluzą. 

Tak, ale jednak mimo wszystko dochodzi tam do rabunków, złodzieje są o wiele sprytniejsi, niż może nam się pozornie wydawać. 

Chcę podkreślić, że nie bałam się tam napaści z bronią w ręku czy czegoś w tym rodzaju. Zwykle przestępstwa sprowadzały się do kradzieży kieszonkowych. Oczywiście słyszałam, że komuś zabrano telefon czy skradziono portfel, jednak to się działo zwykle w bardzo turystycznych miejscach. Jeśli już te uboższe części społeczeństwa idą kraść to raczej w bardziej zatłoczone i turystyczne miejsca, np. na słynną plażę Copacabana czy Ipanema.

Mówiłaś, że początkowo twój plan podróży zakładał wzięcie udziału w słynnym karnawale w Rio de Janeiro. Jak wspominasz to wydarzenie?

Miałam zupełnie inne wyobrażenie o karnawale w Rio. W mediach jest to przedstawione jako kolorowe święto z paradą na czele. Oczywiście są pokazy szkół samby na słynnym Sambodromie, ale moim zdaniem to nie jest to, czego Brazylijczycy wyczekują najbardziej. Młodzi ludzie bawią się z reguły na mieście podczas tak zwanego karnawału ulicznego. Zamykany jest ruch drogowy, a tłum podąża za specjalnymi pojazdami, z których puszczana jest muzyka. Ludzie się przebierają i wspólnie bawią przy brazylijskiej muzyce. 

Musi tam być bardzo gorąco!

Trzeba wziąć pod uwagę, że temperatura może osiągać ponad 35 stopni, więc ludzie mają na sobie bardzo mało ubrań i noszą np. bikini. Przez to, że tam jest dość niebezpiecznie, wszystko zaczyna się we wczesnych godzinach porannych. Wraz z moimi znajomymi z Brazylii wstawałyśmy już o 5-6 rano, by o 8 bawić się na imprezie, która potrafiła trwać do ok. 20-21. Tak zwane blocos de carnaval”, czyli wcześniej wspomniany karnawał uliczny, to moim zdaniem prawdziwe oblicze tego święta w Brazylii. 

A czułaś, że się wyróżniasz na tle tubylców w Brazylii?

Jak w Brazylii mówiłam, że jestem z Polski, to zdarzało mi się słyszeć “O, ja też”. Dużo osób ma polskie korzenie i np. polsko brzmiące nazwisko. Co prawda, wypowiadają je zupełnie inaczej. Bardzo często potomkowie emigrantów nie mówią po polsku, ale mają np. polski paszport. 

Przydaje im się?

Podczas podróży zdałam sobie sprawę, jak polski paszport jest mocny za granicą. Nie potrzebowałam żadnej wizy w trakcie mojej podróży po Ameryce Południowej, a np. osoby z USA, Australii czy z Izraela miały czasem problemy wizowe. Oczywiście są limity w naszym przypadku. Możesz zostać w danym kraju do 90 dni, a przy wyjeździe i ponownym wjeździe na terytorium np. Argentyny nawet do pół roku. W ten sposób spędziłam tam łącznie ok. półtora miesiąca, ale mogłabym zostać o wiele dłużej, bez problemu. Ze względu na wiele fal emigracji, miałam wrażenie, że co trzecia napotkana osoba ma europejski paszport.

Sporo czasu spędziłaś w Argentynie, jak byś okresliła tamtejszych mieszkańców?

Oni lubią mówić, że czują się dumni z bycia Argentyńczykami. Czują się troszkę lepsi od innych państw latynoskich, że są troszkę wyżej w hierarchii. Śmieję się, że oni szybciej powiedzą, że są Europejczykami niż Latynosami. Mają wielkiego fioła na punkcie piłki nożnej. Są teraz w końcu mistrzami świata. To można poczuć, są z tego naprawdę dumni. W Europie mamy El Clásico pomiędzy klubem FC Barcelona a Realem Madryt, a w Argentynie mają swój odpowiednik. W Buenos Aires są dwa bardzo duże kluby - Boca Juniors i River Plate. Kiedy odbywa się ten szlagier emocje sięgają zenitu i trudno swobodnie przejść w okolicach stadionu. 

Lodowiec „Glacier Exploradores” fot. Aleksandra Rynkiewicz.jpg

Po Argentynie nadszedł czas na Boliwię. Z perspektywy europejskiej to dość mało popularny kierunek. 

Ten kraj jest dla mnie jeszcze bardzo nieodkryty. Nie ma dostępu do morza, więc dużo osób myśli, że nie ma tam po co jechać. Ale właśnie dlatego, że Boliwia jest jeszcze taka nieodkryta, powiedzmy dzika, można przeżyć niezapomnianą przygodę.

Jak wygląda życie na miejscu?

Mogę powiedzieć, że żyje się tam bardzo biednie. Nie chodzi o to, że są tam takie slumsy jak w Kolumbii czy fawele jak w Brazylii, tylko jest tam taka jakby samowolka budowlana. Domy są niewykończone, bardzo dużo śmieci na ulicach, w wielu miejscach drogi nie są utwardzane. Nie mówię, że tak jest w całej Boliwii, tylko ludzie zazwyczaj przyjeżdżają w miejsca bardziej turystyczne, np. na Salar de Uyuni i nie mówią o tym, jak to wygląda poza kadrem aparatu. Przekraczając granicę argentyńsko-boliwijską, poznałam innych turystów na dworcu autobusowym. Podczas podróży autobusem zgadaliśmy się, że wybierzemy się wspólnie na trzydniową wycieczkę po największej na świecie pustyni solnej. W podróżowaniu samemu ważna jest otwartość na ludzi. Dzięki niej możemy później opowiadać takie historie. 

Trudno było ci się porozumiewać na miejscu?

Mój hiszpański jest na poziomie A2, czyli nie jakiś zaawansowany, ale mam wrażenie, że ludzie w Ameryce Południowej po prostu chcą cię zrozumieć. Od pięciu lat żyję w Niemczech, gdzie studiowałam i pracowałam. Mój niemiecki jest na poziomie C, a mimo to często miałam wrażenie, że ludziom w Ameryce Południowej sprawiało większą radość to, że z moim łamany hiszpańskim próbowałam się porozumieć niż posługując się biegle lokalnym językiem w Niemczech. 

Po Boliwii nadszedł czas na długo wyczekiwane Chile. 

W Chile sumując spędziłam również ponad miesiąc, w ogóle tego nie planując. Na początku odwiedziłam pustynię Atacama, która jest uznawana za jedno z najbardziej suchych miejsc świata. Miałam takie szczęście, że akurat wtedy padało, co podobno zdarza się bardzo rzadko, a nawet raz na 10 lat. To najdłuższy kraj na świecie, jest położony w kilku klimatach. Ostatecznie przejechałam znaczącą część południa Chile, gdzie zaskoczyła mnie zieleń i wszechobecne lodowce.  

Mówisz głównie o pozytywnych stronach wyprawy, a czy było coś, co ci się nie podobało?

Co mnie negatywnie zaskoczyło, to ceny. Wiele osób myśli, że takie Chile czy Urugwaj to są tanie kraje. W niektórych miejscach w Chile było drożej niż w Monachium, które jest dość drogie na skalę Niemiec. Kawa w Chile kosztowała 3-4 euro, pizza 14-15 euro. Ten kraj jest bardzo dobrze rozwinięty technologicznie. Mają bardzo zaawansowane systemy bankowe, w niektórych miejscach nie można było kupić stacjonarnie biletów, wszystko online!

Jednym ze stereotypów mieszkańców Ameryki Południowej jest to, że są głośni, dość krzykliwi, a przy tym bardzo radośni i cieszący się z małych rzeczy. 

To jest taki paradoks. Ludzie są bardzo otwarci, jednak z drugiej strony są te kwestie bezpieczeństwa. Nawet jak mówiłam tym dukanym hiszpańskim, to obcy ludzie, gdy widzieli mnie w potrzebie, chcieli pomóc. Np. słyszałam “schowaj telefon na ulicy, bo tutaj kradną”. Oni nie mają tylu turystów jak w Europie, we Włoszech czy w Hiszpanii. Czułam się tam czasami wprost wywyższona ponad lokalsów. Miałam wrażenie, jakby stawiali ludzi z zewnątrz ponad siebie. Przewodnik w Kolumbii podkreślał, że lokalnych mieszkańców czasem nie wpuszcza się do restauracji, bo niby są nieodpowiednio ubrani, ale jako turystka mogłabym wejść prawie wszędzie w krótkich spodenkach i klapkach. 

Ruta Nacional 40 w Argentynie pomiędzy Esquel a El Bolson fot. Aleksandra Rynkiewicz.jpg

Cztery miesiące na obcym kontynencie musiały uderzyć po kieszeni. 

Powiedzmy, że przez miesiąc miałam noclegi u znajomych, więc te koszty odpadają. Łącznie wyszło to ok. 5,5-6 tys. euro, czyli mniej niż 30 tys. zł. W tej kwocie były loty, noclegi, wyżywienie, bilety wstępu, wypożyczenie auta, itp. Podróżowałam spontanicznie, czasami z dnia na dzień bookowałam loty, więc to też podnosiło w pewnym stopniu koszty, ale z drugiej strony znałam np. pewne triki pod kątem wymiany walut. Korzystałam też z atrakcji jak wejście na lodowiec Exploradores w Puerto Río Tranquilo czy chodzenie z pingwinami po wyspie Martillo, a to nie były małe wydatki. 

Wspomniałaś o wycieczce z pingwinami i lodowcu, jakie miejsca byś najbardziej poleciła ze wszystkich dotychczas odwiedzonych?

Zdecydowanie zrobiły na mnie wrażenie wodospady Iguazu, zarówno po brazylijskiej jak i argentyńskiej stronie. Dodatkowo, zorganizowaliśmy ze znajomymi poznanymi w hostelu dziewięciodniową wycieczkę samochodem po Patagonii słynną Autostradą Południową, czyli tzw. Carretera Austral. Tam właśnie chodziłam po lodowcu. Pustynia solna i efekt lustrzanego odbicia na Salar de Uyuni też robiło duże wrażenie. Kolejnym miejscem będzie Rio. Jeśli chodzi o krajobraz i położenie miasta, wyglądało jak wymalowane z pocztówki. Jedno z moich ulubionych miejsc to tzw. miasto na końcu świata - Ushuaia. Wybrałam się stamtąd na spacer z pingwinami. Ale również codzienne momenty z życia Argentyńczyków, takie jak picie yerby mate żeglowanie z przyjaciółmi po rzece Parana w Corrientes przywołuje miłe wspomnienia. Wszystkim miłośnikom gór polecałabym zdecydowanie Patagonię, szczególnie po sezonem letnim, czyli wczesną jesienią w okolicach marca-kwietnia.

Twoje media społecznościowe są wypełnione kolorowymi zdjęciami z wyprawy. Z pewnością dużo ludzi pytało cię, jak się mentalnie się przygotować do takiej decyzji.

Myślę, że należy przede wszystkim uwierzyć w siebie i w innych ludzi. Oczywiście trzeba pozostać przy tym rozważnym. Zaznaczam, że nie każdy musi podróżować samemu, ale myślę, że dobrze jest dać sobie szansę, jeśli ma się takie marzenia. Nie trzeba od razu zaczynać od Ameryki Południowej. Otaczanie się ludźmi z różnych kultur też bardzo pomaga w tym, aby zrobić ten pierwszy krok. U mnie zaczęło się od tych marzeń z gimnazjum. Kiedy czytałam książki podróżnicze, nie sądziłam, że 10 lat później sama wyjadę w taką podróż. 

Mimo wszystko nadal rzadko się słyszy o kobietach samotnie podróżujących po świecie. 

Chciałabym się zwrócić szczególnie do młodych ludzi, którzy może nie do końca wiedzą, co chcą robić w życiu. Moim zdaniem takie doświadczenie bardzo ubogaca i wcale nie sprawia, że będziemy w tyle, jeśli chodzi o naszych rówieśników. Często jest to kwestia priorytetów i tego, czego chce się od życia. Ja odłożyłam pieniądze w rok, aby podróżować po świecie, a moi znajomi w tym czasie decydują się na założenie rodziny czy odkładają pieniądze na zakup mieszkania. Wybrałam inną drogę, ale nie twierdzę, że jedna jest lepsza od drugiej. Chcę swoim przykładem pokazywać,  że można podróżować samemu, niezależnie od płci i czuć się przy tym bezpiecznie nawet w takich miejscach jak Ameryka Południowa.

Planujesz już jakąś kolejną wyprawę?

Nadal mnie ciągnie do Ameryki Południowej. Chciałabym jeszcze więcej pochodzić po górach, odwiedzić ponownie Boliwię oraz zwiedzić Ekwador i Peru. Jeśli zdrowie i finanse mi na to pozwolą, chcę czerpać z życia jak najwięcej i dalej odkrywać świat.