Wyszukaj w serwisie
turystyka Lotniska i linie lotnicze okiem turystów polska europa świat poradnik podróżnika archeologia quizy
Turysci.pl > Okiem Turystów > Polak pokazuje prawdziwy "Czarny Ląd". "Sądzą, że jeżeli oszukają białego człowieka, to nie popełniają grzechu"
Klaudia Zawistowska
Klaudia Zawistowska 01.01.2024 12:57

Polak pokazuje prawdziwy "Czarny Ląd". "Sądzą, że jeżeli oszukają białego człowieka, to nie popełniają grzechu"

Ghana
Fot. Shutterstock/Riccardo Mayer

Afryka z każdym rokiem staje się coraz popularniejszym kierunkiem turystycznym. Polacy bardzo chętnie odwiedzają Zanzibar będący częścią Tanzanii, czy Kenię. Wojciech Zaremba, polski biznesmen i fotograf ruszył jednak w głąb "Czarnego Lądu" i pokazuje, jak wygląda m.in. codzienność mieszkańców Ghany.

Klaudia Zawistowska, Turyści.pl: Kiedy i czy w ogóle praca w Ghanie i Afryce zmieniła się w pana przypadku w pasję?

Wojciech Zaremba, biznesmen i fotograf: W każdym z nas jest bardzo dużo ciekawości świata. Dlatego naturalne jest to, że kiedy ktoś lubi podróżować, to praca czasami w tym pomaga. Ja całe swoje dorosłe życie podróżuję. W tej chwili robię to między wieloma miejscami, ale Ghana jest takim miejscem, na które muszę teraz poświęcać więcej czasu. Od ok. dziewięciu lat jestem tam co miesiąc.

Dzięki pracy mogę dotrzeć do bardzo fajnych miejsc. Zajmuję się sektorem wiejskim na terenach, które często są nieprzejezdne, gdzie trudno jest dojechać w porze deszczowej, gdzie biały człowiek nie dociera całymi latami.

Jak odnajduje się biały człowiek w tych wiejskich afrykańskich regionach? Dla lokalsów to musi być jednak dość nietypowy widok.

Nie ważne, czy jest się tam jeden dzień, czy mieszka się 10 lat. Zawsze będzie pani dla nich białym człowiekiem i gdziekolwiek się nie pojawi, będzie słyszała, że krzyczą za panią "białas". Nie będę tego komentował. Po prostu biały człowiek zawsze będzie dla nich ciekawostką. I nawet jeśli ktoś przebywa tam od dawna, żyje z nimi i sądzi, że jest akceptowany, albo że może się czuć tubylcem, to moje spostrzeżenia są takie, że biały to biały, a Ghańczycy to Ghańczycy. Ten dystans istnieje i wynika z wielu uwarunkowań historycznych, kulturowych czy ekonomicznych. 

fot. Wojciech Zaremba.jpg
Fot. Wojciech Zaremba

Miał pan do czynienia również z innymi krajami afrykańskimi. Tam wygląda to podobnie?

Pracuję również w Lome, stolicy Togo, w Nigerii, Burkina Faso, Mali i wszędzie wygląda to mniej więcej tak samo. Biały człowiek jest synonimem bogactwa. Uważają, że jeżeli robi biznes to, na pewno ma zyski. Uważają, że biali ludzie ich wykorzystywali przez długi czas i teraz na pewno też wykorzystują. W związku z tym sądzą, że jeżeli oszukają białego człowieka, to nie popełniają grzechu. Mówiąc szczerze, w żadnej z tamtejszych religii, z tego co wiem, nikt się nie musi z tego spowiadać. Dla nich to rodzaj sprawiedliwości społecznej.
 

To bardzo ciekawe, zwłaszcza że Afryka staje się coraz bardziej popularna turystycznie.

Ghana nie jest takim krajem jak Kenia czy popularna w Polsce – ze względu na Zanzibar – Tanzania. Miałem okazję tam być i to nie raz, natomiast to jest zupełnie inny kraj, zdecydowanie bardziej rozwinięty turystycznie. Ghana to prawdziwy "Czarny Ląd". Przed pandemią przyjeżdżał tam milion ludzi rocznie. Nie mają safari takiego jak w Tanzanii czy Kenii, mają za to kozy i bardzo dużo ptaków. To, co wyróżnia Ghanę to to, że mają największy na świecie sztuczny zbiornik wodny. Jego powierzchnia to 8502 km kwadratowych. Natomiast nawet tutaj turystyka jest w powijakach. 

Ale może z czasem zacznie się rozwijać? 

Na pewno. Widać to w Cape Cost, gdzie często przebywam. Miasto ma piękne wybrzeże, które systematycznie pokrywa się różnego rodzaju atrakcjami, hotelami, gastronomią. Ta oferta jest coraz szersza. Natomiast w porównaniu z krajami typowo turystycznymi, to cały czas jeszcze namiastka.
 

Wróćmy do pana przygody z Ghaną. Zaczęło się od spraw biznesowych, ale z czasem pojawiło się większe zainteresowanie i sięgnął pan po aparat.

Aparat od zawsze mi towarzyszył. Natomiast nigdy nie robiłem z tego jakiegoś takiego wydarzenia, które mogłoby zainteresować innych ludzi. Natomiast zwrócono mi uwagę, że to się może ludziom podobać, że może być dla ich ciekawe. Dla mnie jest to bardzo ciekawe, a jak zrobię jakieś fajne zdjęcie, to buzia od razu mi się śmieje. Kiedy teraz widzę, że wielu osobom podoba się moja praca, robię to jeszcze chętniej. 

A skąd pomysł na fotografowanie takiej codzienności, naturalności? 

Nie szukam sensacji, nie koloryzuję tego co widzę. Nie chcę dramatyzować, bo obecnie panuje jakaś maniera fotografowania Afryki w taki dramatyczny sposób. Fotografowie pokazują głód, biedę, brud. Patrząc na to, jak żyją tam ludzie, łatwym jest stworzenie takiego fatalistycznego scenariusza. Natomiast tam chodzi się boso, bo tak zawsze się chodziło. W swoich fabrykach musiałem bardzo dużo pracować nad ludźmi, żeby namówić ich do noszenia butów, które dostawali od firmy, bo zabierali je do wioski i tam oddawali je komuś albo sprzedawali. Z uwagi na maszyny czy oleje i różne rzeczy, chociażby dla bezpieczeństwa, buty są bardzo potrzebne. Natomiast w ich świadomości niekoniecznie. Dodatkowo klimat nie zmusza ich do chodzenia w obuwiu. Wystarczy mieć odpowiednio przygotowaną skórę nóg. 

Warto natomiast wiedzieć, że Ghańczycy lubią się wystroić, ładnie wyglądać. Z okazji różnych okoliczności pokazywać w odświętnych butach i ładnych sukienkach, kolorowych garniturach. Każdy to lubi, ale w takich strojach można ich zobaczyć tylko, kiedy ktoś szykuje się na niedzielę, na pogrzeb albo jakieś ważne wydarzenie. Początkowo było do dla mnie dość dziwne. Bo przecież tak na pierwszy rzut oka, ci ludzie mieszkają w glinianych chatkach albo bambusowych szałasach obłożonych piaskiem z gliną. Jak mieszkając w takich warunkach oni potem ni stąd ni zowąd pojawiają się na ulicy tak pięknie ubrani, czyści, a odzież mają wyprasowaną? Ale tak to już w Ghanie jest.

Na pana zdjęciach Ghana jest żywa, kolorowa, tętniąca życiem i radością. Czy tak wygląda w rzeczywistości?

Mam wrażenie, że taka naprawdę jest, bowiem jak jadę samochodem z aparatem, to zatrzymuję się, kiedy widzę coś ciekawego i od razu robię zdjęcia. Staram się ująć to zdarzenie takim, jakim ono jest. I ta Ghana jest kolorowa, radosna. Jeżeli ktokolwiek, na przykład biały człowiek, zamacha do Ghańczyka, Ghańczyk mu na pewno odmacha. Jeżeli się do niego uśmiechniesz, na pewno odwzajemni uśmiech. Jest w nich dużo życzliwości i nie ma takiego spięcia, jak w Europie. 

Ghana jest też krajem bardzo spokojnym i bezpiecznym. W sąsiednich państwach dochodzi do porwań, jest bardzo dużo kradzieży. W Ghanie oczywiście też są zbrodnie i przestępstwa – nikomu nie polecam poruszać się poza Akrą – ale nie we wszystkich miejscach. Biały człowiek jest bardzo łatwym „kąskiem”. Nie jest trudne, żeby go obrabować, a dla Ghańczyka wszystko może być ciekawym fantem. Dlatego zawsze trzeba uważać. Choć jest przyjaźnie i fajnie, trzeba znać granice swojej beztroski i wolności. 

W jaki sposób udaje się panu namówić ludzi na zdjęcia? U nas jadąc na wieś czy do małego miasta, miejscowi raczej nie byliby zadowoleni z tego, że ktoś obcy robi im zdjęcia.

Tutaj jest podobnie. I – co gorsza – żeby te zdjęcia miały jakąś wartość i naprawdę nam pokazywały, jak w tej Ghanie jest, muszą być naturalne. Najlepiej jest uchwycić osobę fotografowaną w naturalnej pozie, czasami niekoniecznie nawet wie, że jest fotografowana. Dla mnie takie zdjęcia mają największą wartość. Natomiast z punktu widzenia relacji z tymi ludźmi, mówi się, że powinno się spytać o zgodę na fotografowanie. Niestety ma to swoje złe strony. Po pierwsze, nawet jeśli ktoś się na to zgodzi, to się usztywnia, zaczyna pozować. Nie mówiąc już o tych wszystkich, którzy uważają, że będą robili różne dziwne pozy. Natomiast jest wiele osób, które potrafiły rzucić we mnie bananem i wymachiwać rękami, kiedy spytałem, czy mogę zrobić im zdjęcia. 

Niemniej moją intencją jest subiektywne pokazywanie tego świata. To jest moja Ghana. Taka, jaką ją widzę. Ponieważ naprawdę dużo jeżdżę po Ghanie, mam duży kontakt z farmerami, to na mojej wystawie było tylko jedno zdjęcie inscenizowane. Reszta to fotografie całkowicie naturalne.

To ciekawa odmiana i jakby zupełnie inne spojrzenie. Zwłaszcza że dla Polaków Ghana nie jest krajem znanym i oczywistym.

Zdecydowanie. I na tym polega moja przewaga. Na pewno jest wielu lepszych fotografów, z lepszym warsztatem, spojrzeniem. Ja jestem tam, gdzie ich nie ma nikogo innego. Natomiast spotkałem się z wieloma fotografami, którzy byli lub są w Ghanie i robią tam fotografie czarno-białe. Na pewno jest to bardzo ciekawe, natomiast według mnie – żeby robić czarno-białe zdjęcia w Ghanie, trzeba być wyjątkowym mistrzem. Żeby pokazać te barwy w dwóch kolorach i uchwycić tak światło, żeby zagrało i stworzyło nastrój, to już nie jest takie łatwe. Ja nie potrafię tego zrobić. Z drugiej strony, po to wykonuję te zdjęcia, żeby pokazać, jak barwny jest to świat. Czerń i biel mamy obecnie za oknem w Polsce. 

Na swoich zdjęciach zawsze chciałbym pokazać, że wielu ludzi w Ghanie mieszka w ubogich warunkach, ale mimo tego potrafią się uśmiechać, cieszyć się tym, co mają. W ich oczach nie widać takiego europejskiego spięcia. Zamiast tego jest raczej spokój. Chcę też udowadniać, że skromnie to nie znaczy nieszczęśliwie. To nie jest tak, że jeżeli masz więcej, to już na pewno będzie szczęśliwy. Ci ludzie pokazują każdego dnia, że więzi rodzinne, znajomi dają im poczucie stabilizacji, że nieważne czy mam dużo, czy mam mało, istotne, że są bezpieczni, bo mają siebie. I to poczucie bezpieczeństwa moim zdaniem daje im szczęście. 

Obserwując ich życie z boku, wydaje mi się, że są o wiele bardziej szczęśliwi niż my. Ich nastawienie do świata, to czyste "chwytaj dzień". Ważne jest tu i teraz. To, co będzie następnego dnia, naprawdę nie jest aż tak istotne, bo to będzie dopiero jutro, a dzisiaj jesteśmy tutaj i w związku z tym cieszmy się z tego co tu mamy. I to jest ważne, ten moment. Oni to mają we krwi.

Wojciech Zaremba - Fot. Centrum Kultury Wilanów.jpg
Wojciech Zaremba - Fot. Centrum Kultury Wilanów

Takie podejście dla pana jako Europejczyka musi być czasami trudne.

Zdarza się tak, że nie mogę z nimi niczego zaplanować. Nie mam jak zmusić ich do myślenia perspektywicznego. Kiedy w 2014 roku przejąłem tam biznes i go trochę uporządkowałem, był październik lub listopad. Zebrałem najbliższych współpracowników, w tym szefa mojej produkcji. Powiedziałem im, że rok się kończy i fajnie byłoby, gdybyśmy zrobili plan na przyszły rok, zdecydowali, co i jak będziemy produkować, czego możemy się spodziewać, czy pozwoli to utrzymać firmę i ją rozwijać. Ówczesny główny magik od produkcji powiedział, że on tego robić nie będzie. Kiedy spytałem, dlaczego, odpowiedział "Boss, ja nie wiem, czy ja w przyszłym roku będę żyć, a Ty chcesz, żebym zgadywał, co będę produkował". 

Ale takie podejście ma też złe strony. Np. jeżeli dzisiaj mogę coś ukraść, to jest fajnie, a że jutro mnie złapią, to co innego. A może nie złapią? To będzie jutro. Natomiast jeżeli się bawisz, to do upadłego. Jeśli jutro nie przyjedziesz do pracy, to pojawisz się w niej pojutrze.

Ghańczycy w mniejszych miasteczkach i wioskach są tacy sami, albo podobni do tych żyjących w dużym mieście, czy może jednak tam się to zmienia? 

Niewątpliwie Ghańczycy w mieście już są bardziej podobni do Europejczyków. Wiele osób pracuje w różnego rodzaju zagranicznych firmach, studiuje w Europie, na świecie, dlatego mają trochę inne zachowania. Natomiast ogólnie rzecz biorąc, mentalność w miastach i na wsi jest podobna. Tylko w odpowiednich proporcjach. Na wsiach jest trochę bardziej spokojnie, a w miastach pojawia się nieco więcej elementów europejskich. Natomiast na pewno jest inaczej niż w Europie. Nie sądzę, żeby podobieństw było na tyle dużo, żeby mieszkańcy Europy zostali w pełni zrozumiani przez Ghańczyków i odwrotnie – my nigdy w pełni ich nie zrozumiemy.

Są jeszcze jakieś zwyczaje, które bardzo różnią nas od Ghańczyków?

Ghańczycy nie podadzą pani nigdy lewej ręki, bo byłaby to obraza. Lewa ręka w ich kulturze jest nieoficjalna, służy tylko im. O tym, jak bardzo jest to ważne, przekonał się obecny prezydent Ghany, który wychowywał się w USA i tam zdobywał wykształcenie. Nana Akufo-Addo, kiedy wylądował na lotnisku w Ghanie i rozpoczynał swoją kampanię wyborczą, zaczął machać do ludzi lewą ręką, bo w prawej coś trzymał. Zostało to bardzo źle przyjęte, a polityk musiał dużo pracować nad tym, żeby odzyskać ich przychylność.

Inną kwestią jest poczucie czasu. Dla nich jest to rzeczą absolutnie niezrozumiałą. Jeżeli ja się z panią dzisiaj umówiłem na 15.00, to Ghańczyk dotarłby zapewne na spotkanie na 18.00 i uważałby, że nic się nie stało. Najważniejsze, że w ogóle jest. Tak samo jest z terminowością. Kiedy proszę, żeby coś było zrobione szybko, mogę mieć na myśli np. jeden dzień. Dla nich może to oznaczać np. trzy lub cztery tygodnie. I nie ma z tym problemu.
Zawsze trzeba pamiętać, że to my tam przyjeżdżamy, mimo iż nikt nas tam nie zapraszał. Nikt nie czeka na nas z transparentami na lotnisku. Dlatego jeżeli przyjeżdżamy i widzimy, że mamy kłopoty, to nie powinniśmy się denerwować na nich, że są niepunktualni, bo oni po prostu tacy są. I to my musimy się tego nauczyć. Możemy wpływać na zmiany relacji czy zmiany systemu, ale świata nie zmienimy. Ghańczycy mają takie kanony życia i się w tym odnajdują. 

Ostatnia rzecz, która bywa bardzo kłopotliwa to to, że oni ludziom, których faktycznie lubią, nie mówią złych rzeczy. Jest to szczególnie uciążliwe podczas prowadzenia biznesu. Musiałem bardzo dużo pracować nad tym, żeby wytłumaczyć wszystkim, że prawda może nas tylko uratować, bo jak będziemy mówić nieprawdę, to przecież to prędzej czy później wszystko wyjdzie na jaw i tylko pogorszy naszą sytuację.

Co też ważne, im do życia i szczęścia nie potrzeba wiele. Jest zupełnie inaczej niż w Europie. My zawsze chcemy więcej, pragniemy czegoś, czego nie mamy, a rzadko cenimy to, co mamy. Natomiast oni sobie cenią to, co mają. To, co mnie urzeka to także fakt, że oni naprawdę doceniają własne rodziny. A te są tam bardzo duże. Rodzina w Ghanie z reguły ma średnio czwórkę dzieci. W jej skład wchodzą też dziadkowie, często pradziadkowie. Dochodzą również wujkowie, ciocie, kuzyni i to wszystko ma charakter mocno familijny, mogą sobie wzajemnie pomagać. Jeżeli komuś dzieje się jakaś krzywda, wspólnie szukają rozwiązania. Wiele problemów w Ghanie załatwia się drogą negocjacji. Do sądu idą bardzo rzadko. Najważniejsze, żeby wszystko było załatwione między członkami rodziny albo między rodzinami. 

Jest coś, co chciałby pan "przeszczepić" z Ghany do Polski? 

Niczego nie chciałbym u nas "przeszczepiać", bo wielu ludzi by się pogubiło. Uważam, że każdy musi znaleźć swoją drogę. Natomiast warto się zastanowić, czy naprawdę jest nam w życiu tak źle? Po drugie warto sobie pomyśleć, czy to, o czym marzymy i do czego dążymy, uczyni nas bardziej szczęśliwymi? Trzecia kwestia, którą warto przeanalizować, to wieczne przekonanie, że w przyszłości będzie lepiej, albo że musimy zrobić coś, żeby było lepiej. Konsekwencją tego często jest to, że nie cieszymy się z tego, co mamy teraz. Ghańczycy wiedzą to już od dawna. My tu, w Europie, musimy się jeszcze tego nauczyć. I tego nam wszystkim życzę!