Czym lepiej robić zdjęcia w podróży – aparatem czy telefonem? Sprawdziłam to na "Hawajach Europy"
Chyba nikt nie wyobraża sobie wyjazdu na urlop i powrotu bez setek, jeśli nie tysięcy wyjątkowych zdjęć. Jednak kwestią, która od kilku lat budzi wiele emocji, jest to, czy wakacyjne wojaże uwieczniać drogim aparatem, czy może jednak wystarczy do tego telefon?
Wizyta na “Hawajach Europy”, czyli Azorach, a dokładnie wyspie São Miguel (największej w archipelagu) była moim marzeniem od wielu miesięcy. Od początku wiedziałam, że podczas tego wyjazdu ważne będą dla mnie nie tylko doświadczenia, trekkingi i nowe smaki, ale również zdjęcia. Jednak w momencie pakowania stanęłam przed dylematem – jaki sprzęt ze sobą zabrać?
Plecak na Azorach nie należał do lekkich
Ostatecznie w moim plecaku znalazły się – nowy aparat bezlusterkowy OM-1, wraz z trzema obiektywami: 8-25mm ze światłem 4.0 (nim robiłam większość zdjęć), 40-150mm ze światłem 2.8 (idealny do zbliżeń) i portretowym maluszkiem 45mm ze światłem 1.8, który ostatecznie ani razu nie opuścił wnętrza plecaka.
Równocześnie podczas podróży dość aktywnie prowadzę media społecznościowe, gdzie na bieżąco publikuję zdjęcia robione telefonem. Właśnie dlatego zabrałam ze sobą Samsunga Galaxy S22, który dzielnie służy mi od 1,5 roku. Jednak podczas tego wyjazdu miałam możliwość przetestowania jeszcze jednego smartfona ze stajni Samsunga. Samsung Galaxy S23 Ultra co najmniej do stycznia 2024 pozostaje najnowszym flagowcem w ofercie koreańskiej firmy. Podczas tygodniowego wyjazdu zaskoczył mnie wiele razy, m.in. podczas fotografowania jedzenia. Kolory idealnie pokrywały się z tymi na talerzu.
Ostatecznie każdego dnia na wędrówkę ruszałam z plecakiem ważącym ok. 6 kg. Oprócz sprzętu foto, stałym elementem były okulary przeciwsłoneczne, kurtka przeciwdeszczowa (oba te akcesoria były bezcenne), zapas wody, powerbank, kanapka i jakaś szybka przekąska.
Pierwszy raz z S23 Ultra. Tak nie zbliża nic innego
Menu S23 Ultra nie było dla mnie żadnym zaskoczeniem, ponieważ jest ono w zasadzie identyczne z tym, które znam z mojego S22. Zaledwie kilka minut zajęło mi przeniesienie najważniejszych aplikacji ze starszego modelu na nowszy i już po chwili mogłam zacząć fotografować, obrabiać zdjęcia i publikować je w mediach społecznościowych.
Ogromną zaletą S23 Ultra okazały się obiektywy. Mój S22 posiada trzy, podczas gdy najnowszy flagowiec wyposażony jest w aż cztery – główny aparat 200 Mpix, ultraszerokokątny 12 Mpix, teleobiektyw x3 10 Mpix i mój największy przyjaciel tego wyjazdu – teleobiektyw x10 10 Mpix. O ile na samych Azorach był przydatny głównie podczas fotografowania delfinów, czy zabaw nad jeziorem i przybliżaniem kościoła stawiającego opór naturze, o tyle w Lizbonie, w której kończyłam tę podróż, pozwolił mi na niestandardowe fotografowanie architektury.
I właśnie wszechstronność, którą zapewniają obiektywy, jest moim zdaniem największą zaletą tego telefonu. Między dziesięciokrotnym zoomem a obiektywem szerokokątnym przełączam się jednym kliknięciem. W przypadku aparatu konieczne jest odpięcie jednego szkła, znalezienie drugiego, podpięcie go i zabezpieczenie poprzedniego. Jest to kłopotliwe, a kiedy dołoży się do tego wzburzony ocean, fale przelewające się burtę i ulewę, wręcz niewykonalne, mimo licznych uszczelnień, które posiada OM-1 i obiektywy. Wodoszczelność do 30 minut na głębokości do 1,5 metra gwarantuje również S23 Ultra, choć tego akurat nie przetestowałam.
Prosto z telefonu na Instagrama. Godziny pracy mogą odejść w zapomnienie?
Podczas prowadzenia mediów społecznościowych staram się na bieżąco pokazywać miejsca, które odwiedzam. W tym celu publikuję zdjęcia i nagrania, a ponieważ fotografia to moje hobby od wielu lat, nie publikuję zdjęć niskiej jakości. Tu Samsung Galaxy S23 Ultra znów mnie bardzo pozytywnie zaskoczył. Algorytm był tak inteligenty, a kolory intensywne (choć nie przejaskrawione), że niejednokrotnie mogłam publikować zdjęcia bez żadnej obróbki. W przypadku mojego S22 się to nie zdarza. Zawsze muszę chwilę nad nimi popracować, zanim opublikuję je w mediach społecznościowych.
Wiele godzin spędzam również nad edycją zdjęć z aparatu. Te najczęściej trafiają na moje profile dopiero kilka lub kilkanaście dni po powrocie z podróży. Selekcja, obróbka plików RAW i archiwizacja są bardzo pracochłonne. Jednak ten wysiłek ma sens. Nagrodą są wyjątkowe ujęcia w świetnej jakości. Choć oba modele Samsungów posiadają możliwość robienia zdjęć w RAW-ach (takie pliki posiadają duże więcej informacji, dzięki czemu można poddawać je o wiele bardziej zaawansowanej obróbce graficznej bez utraty jakości), to nie są one tak wysokiej jakości, jak te z profesjonalnego aparatu.
O ile w mediach społecznościowych, czy nawet na stronie internetowej, w zasadzie nie widać różnicy, o tyle podczas wydruku jest ona już bardzo wyraźna. Fotografie z aparatu mogę drukować bez obaw o jakość nawet w formie dużych foto obrazów. W przypadku zdjęć z telefonu wolę ograniczać się do formatu nie większego niż A4.
Zdjęcia w ciemnych pomieszczeniach? Aparat bywa tam bezużyteczny
Kolejnym miejscem, w którym telefon bezapelacyjnie wygrał z aparatem był Klasztor Hieronimitów w Lizbonie. Świątynia z XVI wieku łącząca w sobie gotyk i renesans (typowy dla Portugalii styl manueliński) zachwyca od pierwszego kroku. Jednak, jak to kościół, jest dość ciemna, a fotografów jeszcze przed wejściem wita klasyczną tabliczką mówiącą o zakazie używania statywów i lamp błyskowych. Oznacza to konieczność podniesienia czułości ISO, co pogarsza jakość zdjęcia.
W tym momencie telefon okazuje się świetnym rozwiązaniem. Algorytmy perfekcyjnie radzą sobie z wygładzaniem tzw. szumu. Dodatkowo, mogłam błyskawicznie przełączać się z obiektywu szerokokątnego i pokazać całą świątynię, do teleobiektywu, dzięki któremu uchwyciłam np. detal figury Chrystusa na krzyżu umieszczonego na wysokim balkonie klasztoru.
Ergonomia i wygoda za S23 Ultra, ale i tak nie zrezygnuję z aparatu
Warto wspomnieć również o zdjęciach nietypowych. Np. podczas wspinaczki na most 25 kwietnia całą panoramę miasta przysłaniała mi metalowa kratka zapewniająca bezpieczeństwo. Zrobienie przez nią zdjęcia aparatem było niemożliwe. Jednak dzięki temu, że obiektywy telefonu są o wiele mniejsze, bez trudu przyłożyłam je do kratki i uchwyciłam most z nietypowej perspektywy. Telefon był również znacznie wygodniejszy do szybkich zdjęć podczas trekkingu. Nie mówiąc o świetnych selfie, czy trybie portretowym, który robił tak dobre zdjęcia, że przez cały wyjazd słyszałam "to jeszcze fotka dla mnie, ale Klaudia, zrób swoim telefonem".
S23 Ultra zasługuje również na pochwałę za bardzo wytrzymałą baterię. Bez trudu trzymała cały dzień aktywnego użytkowania – zdjęcia, filmy media społecznościowe i nawigacja. Plusem i minusem jest również bardzo duży ekran. Z tego powodu telefon trudno jest zmieścić w kieszeni i cały czas bałam się, że z niej wypadnie. Z drugiej strony oglądanie filmów podczas lotu, czy obróbka zdjęć (przy użyciu rysika, bez którego już nie potrafię żyć) były znacznie przyjemniejsze niż dotychczas.
Czy jednak zdecyduję się odstawić aparat na rzecz smartfona? Raczej nie. Przede wszystkim jakość zdjęć z aparatu nadal przekonuje mnie o wiele bardziej niż tych z telefonu. Dodatkowo zdjęcia smartfonem często robię na szybko, niekoniecznie o nich myśląc. Problemem jest też archiwizacja. Fotografie w telefonie zawsze tam są. Niekoniecznie je przeglądam, usuwam, zgrywam na zewnętrzne dyski. Natomiast te z aparatu są dokładnie segregowane po każdym wyjeździe.
Jeśli jednak ktoś szuka sprzętu wyłącznie do zdjęć publikowanych w sieci, telefon za 5,5 tys. zł z powodzeniem może zastąpić ciężki sprzęt za ponad 12 tys. zł (tyle kosztowało body OM-1 z obiektywem 8-25 PRO). I choć mi aparat będzie mi towarzyszył jeszcze długo, to na pewno nie zrezygnuję z robienia zdjęć telefonem, bo takiego poziomu wygody bezlusterkowiec nie zapewni mi nigdy.
Na potrzeby tego testu żadne z opublikowanych zdjęć nie zostało poddane obróbce w programach i aplikacjach graficznych. Fotografie wykonane aparatem to surowe pliki JPG, nie RAW.