Polacy utknęli w Egipcie. Nie wytrzymali, wyjawili całą prawdę
Z tego artykułu dowiesz się:
-
jak przebiegały procedury przekraczania granicy
-
jakie informacje otrzymali turyści
-
jakie podejrzenia ma Aleksandra
Polacy mimo pandemii mają możliwość podróżowania do niektórych miejsc na świecie. Jednym z nich jest Egipt, który wymaga od turystów wykonania na miejscu testu na koronawirusa. Według relacji Aleksandry, odbywa się to jednak w niewiarygodnych warunkach.
Polacy utknęli w Egipcie
Aleksandra pojechała do Egiptu razem z partnerem na siedem dni, aby ponurkować. Na początku nic nie wskazywało na utrudnienia - zgodnie z procedurą na lotnisku wykonano im test na koronawirusa. Wtedy rozpoczęły się wszystkie problemy.
- Na lotnisku w Marsa Alam w teście wykonanym u partnera 19 grudnia stwierdzono COVID-19. To niemal niemożliwe, gdyż oboje pracujemy zdalnie, ograniczyliśmy kontakty z rodziną i przyjaciółmi do absolutnego minimum i wychodziliśmy z domu zaledwie kilka razy w ciągu ostatnich dni przed wylotem - pisze Aleksandra do redakcji Onetu.
- Niestety wyniku testu RT-PCR nam nikt nie okazał. Hotel i biuro turystyczne twierdzą, że nie mają wyników, a informacja przyszła z "ministerstwa" i ja przekazują. Nikt nie przedstawił pisemnego testu RT-PCR podpisanego przez laboratorium. Wszystko przekazywane jest "ustnie" - opisuje.
Według relacji Aleksandry, jej partnera siłą przetransportowano do hotelu i umieszczono w kwarantannie. Jak twierdzi, musiał również podpisać dokumenty, w których wyraził na to zgodę. Turystka twierdzi, że padli ofiarą oszustwa, ponieważ prywatnie strona egipska (koordynuje lekarz) domaga się 250 euro za drugi test.
- Ubezpieczyciel odmówił pokrycia kosztu drugiego testu, bez wyników pierwszego. Tego jednak nie można uzyskać bez prywatnej jazdy karetką do laboratorium (wspomniane 250 euro) i drugiego testu. Biuro nie zapewnia drugiego testu - pisze.
Turystka dodaje ponadto, że łatwo jest naciągać podróżnych na "niewidzialna chorobę, która nie ma objawów" ze względu na małą wiarygodność testów i możliwości podmiany próbek. Jak zauważa, możliwości weryfikacji testu są znikome. Infekcję COVID-19 będą mogły wykazać jedynie przeciwciała IGG i IGM po dwóch tygodniach.
Aleksandra pisze w wiadomości do Onetu, że z jej partnerem hotel kontaktuje się jedynie po to, aby zapytać, czy ten zdecyduje się na drugi test za kwotę 250 euro. Jak twierdzi, nie pojawił się u niego żaden lekarz ani rezydent.
- Hotel i biuro od początku deklarują, że z końcem 7-dniowego turnusu pojawi się lekarz z ministerstwa wystawiający dokument o skończonej kwarantannie i można legalnie wrócić do Polski. Wszyscy w hotelu od pierwszego dnia są spokojni o to, że wylecimy zgodnie z 7-dniowym harmonogramem wycieczki, jednak ani biuro, ani ubezpieczyciel nie chce tego formalnie potwierdzić. Pracownicy hotelu przyznali, że wiedzą o tym procederze i co tydzień w hotelach są zwyczajowo 1-3 osoby na kwarantannie. Zawsze separuje się rodziny, aby było bardziej dramatycznie - opisuje.
Jak twierdzi Aleksandra, oszustwo jest zaplanowane i turyści normalnie mają wrócić po 7 dniach. Zwraca jednak uwagę, że linie czarterowe EnterAir mają 14-dniowy okres w trakcie którego nie mogą brać na pokład osoby z COVID-19. Ponadto, zakaz dotyczy również osób, które miały bliski kontakt z zakażonymi.
- Biuro TUI i ubezpieczyciel Allianz (zapewne temat dotyczy innych biur i ubezpieczycieli również) przekazali telefonicznie, że mamy kłamać w deklaracjach dla linii lotniczych i polskich instytucji, i nie informować o sytuacji linii i lotniska. W przeciwnym wypadku, jeżeli poinformujemy linie, które nie wezmą nas na pokład, ubezpieczyciel zadeklarował, że nie przebukuje lotów, a biuro nie zapłaci za przedłużenie pobytu - pisze Aleksandra do Onetu.
Według niej taka praktyka trwa od co najmniej miesiąca. Pasażerowie z pozytywnym wynikiem testu na koronawirusa latają liniami, kłamiąc w deklaracjach. Niedawno pisaliśmy o osobie zakażonej, która zmarła na pokładzie samolotu. Aleksandra dodaje jednak, że nie czują się właściwie postępując w taki sposób.
- Nie jestem tu sama. Na kwarantannie w hotelu są dwie inne osoby w podobnej sytuacji. W każdym tygodniu są osoby poszkodowane. Wszyscy czujemy się oburzeni - relacjonuje Aleksandra dodając, że według niej poza słabą jakością testów i wyłudzeniami pieniędzy od turystów przez grupy interesu, rząd egipski może mieć dobre intencje i opłaca hotelom specjalne budynki na kwarantannę (które według wytycznych mają być dezynfekowane 3 razy dziennie, w praktyce nie robią tego ani razu) i opłaca kwarantannę uczestników wycieczek. - Niestety kończy się to w taki sposób, że utknęliśmy w Egipcie - pisze na koniec.
Spotkała Cię niecodzienna sytuacja na wycieczce? Prowadzisz hotel lub pensjonat i chcesz podzielić się z nami swoimi spostrzeżeniami lub historiami? A może chcesz skontaktować się z nami w innej sprawie związanej z turystyką? Zapraszamy do wysyłania wiadomości na adres redakcja@turysci.pl
Źródło: Onet