Wyszukaj w serwisie
turystyka Lotniska i linie lotnicze okiem turystów polska europa świat poradnik podróżnika archeologia quizy
Turysci.pl > Okiem Turystów > Odwiedziła “hiszpańskie Las Vegas”. “Polski język słychać tu częściej niż w Warszawie”
Marlena Kaczmarek
Marlena Kaczmarek 10.06.2024 15:45

Odwiedziła “hiszpańskie Las Vegas”. “Polski język słychać tu częściej niż w Warszawie”

Lloret de mar
fot. archiwum prywatne

Choć sezon turystyczny się dopiero zaczyna, Polacy chętnie podróżują do Hiszpanii. Powodów ku temu jest wiele - gwarancja pogody, przystępne ceny, kilkanaście lotów z Polski dziennie czy pozytywna atmosfera. Na początku sezonu nasza czytelniczka wybrała się do słynnego Lloret de Mar. To, co zastała na miejscu, bardzo ją zaskoczyło.

Pojechała do Hiszpanii przed sezonem

“Na przełomie maja i czerwca polecieliśmy do Lloret de Mar, godzinę jazdy drogi od Barcelony. Kurort typowo wakacyjny - klub na klubie, stragan na straganie, knajpa na knajpie. Zewsząd zaczepiali nas sprzedawcy, którzy chcieli opchnąć jakieś badziewie: tu ręcznik na plażę, tam okulary przeciwsłoneczne, gdzieniegdzie podrabiane toby, do tego okulary, parasole, sprzęty do pływania… Oj długo by wymieniać” - pisze nasza czytelniczka w liście do redakcji Turystów. 

Czytaj więcej:  Ogromne biuro podróży ogłosiło upadłość. Turyści zostali bez wakacji i bez pieniędzy

“Zatrzymaliśmy się w czterogwiazdkowym hotelu z basenem, w centrum miejscowości. W cenie były trzy posiłki dziennie w hotelowej restauracji. Osobiście uważam, że w polskich hotelach jedzenie jest lepsze, ale nie mogłam narzekać, w końcu wybór był naprawdę spory: pizza, makarony, hiszpańskie tapasy, sałatki, ryby, mięsa”.

“Hiszpańskie Las Vegas”

“Nazwałam to miasto “hiszpańskim Las Vegas”, bo dosłownie zewsząd, niezależnie od pory dnia czy nocy, coś mryga, świeci, brzęczy. Na ulicach było mnóstwo młodzieży, niekoniecznie w stanie pełnego kontaktu ze światem zewnętrznym, a tamtejsze kluby pękały w szwach. Miałam wrażenie, że całe to miasteczko jest sztucznym tworem stworzonym na potrzeby turystów - coś jak Las Vegas. Można tu się wyszaleć, wyszumieć i wrócić do zwykłej, szarej codzienności. Nawet pracownicy w hotelu w większości nie pochodzili z tego regionu Hiszpanii, tylko z innych części kraju albo w ogóle z innych krajów. Wszystko sztucznie napompowane, przeładowane kolorowymi, błyszczącymi efektami. Od sklepów przez knajpy po miejsca różnego rodzaju swawoli”.

"Plaża była ogólnie ładna, ale jak ktoś się spodziewa złocistego piasku, to się mocno zawiedzie. Na plaży leżą kamienie, co w sumie ułatwia sprawę po opalaniu czy kąpieli - o wiele szybciej idzie się z nich otrzepać. Pogoda jak na tę porę roku nie była jakaś nadzwyczajna. Od czasu do czasu padało, a gdy u nas temperatura wynosiła np. 20 stopni Celsjusza, w Krakowie było ich aż 26. Woda w morzu była na tyle zimna, że ograniczyliśmy się do moczenia nóg. Najgorsze jednak były deszcze, a i takie się zdarzały. Ze dwa wieczory były takie, że nagle wieczorem pojawiła się dosłownie ściana wody. Jak lunęło, to nie było czego zbierać. Na szczęście byliśmy wtedy w hotelu na kolacji, ale nie wszyscy mieli tyle szczęścia. Nasi znajomi np. się przeziębili. Ewidentnie ich zawiało po tej ulewie”. 

Największe zaskoczenie - Polacy

“Dwie rzeczy zaskoczyły mnie najbardziej. Przede wszystkim: liczba ludzi. Spodziewałam się, że będzie zaledwie garstka turystów, a tu nie było gdzie w niektórych miejscach na plaży ręcznika położyć. Było tam mnóstwo wycieczek szkolnych, coś jak nasze zielone szkoły, które zajmowały pół plaży. Nie brakowało też bardziej indywidualnych turystów. Najwyraźniej tutaj sezon zaczyna się dużo wcześniej, mimo że jak pisałam wyżej, pogoda nie była jakaś wybitnie dobra. Naprawdę to, jak było ich dużo a plażach, w restauracjach czy po prostu na ulicach sprawiło, że aż człowiek czuł się nieswojo. Wszędzie tłumy." 

"Droga sprawa to Polacy. Wszędzie. Gdzie się nie poszło - słyszeliśmy język polski. Polski język słychać tam było częściej niż w Warszawie. Śmialiśmy się, że jest większe prawdopodobieństwo, że spotkamy Polaka, niż rodowitego Hiszpana. Mnóstwo wycieczek szkolnych, rodzin z dziećmi czy po prostu Polaków. Idziesz ulicą, z balkonu hotelowego słychać język polski, na statku wycieczkowym - polski, w restauracji - polski, na punkcie widokowym - polski. Nie mówię, że to źle, ale po prostu dziwnie się człowiek czuje na wakacjach za granicą, gdzie z każdej strony słychać ojczystą mowę. Najwyraźniej “mięsny jeż” z “Pamiętników z wakacji” rozsławił tę miejscowość na tyle, że teraz wszyscy ją szturmują”.