Ceny nad polskim morzem to niejedyny powód do zmartwień. Turyści dają się łatwo omamić
Wszyscy turyści, którzy wybierają się nad polskie morze wiedzą, że muszą liczyć się z wysokimi cenami. Większość z nas nie chce liczyć każdej wydanej złotówki - w końcu jedziemy na wakacje. Wiedzą o tym również przedsiębiorcy znad Bałtyku. W pogoni za zyskiem chyba jednak lekko się zagalopowali. Jedna z turystek wysłała do redakcji Turyści.pl zdjęcie paragonu, który na pozór wygląda niewinne. W rzeczywistości jest jednak oszustwem. W jaki sposób turyści dają się łatwo omamić?
Wysokie ceny nad polskim morzem już nikogo nie szokują
O paragonach grozy słyszał już praktycznie każdy Polak. Nie ma co kryć, ceny nad polskim morzem są wysokie. Wiąże się to jednak z krótkim sezonem na wybrzeżu. W trzy miesiące przedsiębiorcy muszą zarobić na całoroczne utrzymanie firm.
Czytaj więcej: Pojawia się jak duch na plaży obok Darłowa. Wszyscy turyści chcą go zobaczyć
Turyści nad morzem nie chcą jednak skrupulatnie przeliczać wszystkich wydawanych pieniędzy. Większość z nas na wakacjach zwyczajnie “nie chce sobie żałować”. Wakacyjną beztroskę postanowili jednak wykorzystać niektórzy właściciele punktów gastronomicznych i restauracji. Jak prawdziwa plaga rozprzestrzenia się w turystycznych miejscowościach pewien niecny trik…
Ile kosztuje przeciętny obiad nad morzem?
Podczas długiego weekendu sprawdziliśmy ceny nad polskim morzem. Jeśli poświęcimy chwilę na zaplanowanie naszych wakacji, wyjazd nie opróżni do cna naszego portfela. W sopockiej restauracji w okolicach “mońciaka” obiad składający się z dwóch dań dla dwóch osób kosztował nas około 100 złotych. Czy to dużo?
Czytaj więcej: "Służbistka zrobiła łapankę". Uważaj na kontrole bagażu w Ryanairze i Wizz Airze
Za pokaźny filet z dorsza zapłaciliśmy 62 złote. Rosół był dosyć drogi - 32 złote. Gotowana pierś z kurczaka to 52 zł. Litrowa karafka lemoniady kosztowała 45 złotych, a duże piwo 18zł. Ceny z restauracyjnego menu zgadały się z tymi na paragonie. Na mniej uczciwą obsługę trafiła jednak inna turystka, która przysłała nam zdjęcie podejrzanego paragonu.
Plaga drobnych oszustw na paragonach w polskich kurortach
Jedna z turystek przesłała nam paragon z nadmorskiego “beach baru”. Jak pisze kobieta: “byłam zła, bo do ceny drinków została naliczona dodatkowa opłata za serwis. Kelner powiedział mi, że informacja o tym jest na ostatniej stronie karty. Faktycznie, była napisana małym drukiem (…) Dopiero po wyjściu oprzytomniałam jednak, bo ten paragon nie wygląda normalnie”.
Niedawno, podobny przypadek opisał także jeden z użytkowników platformy X. Mężczyzna po wizycie w Restauracji Pod Wawelem w Krakowie, podzielił zdjęciem dość nietypowego paragonu. “Na początku informacja - płatność tylko gotówką. Potem otrzymany paragon nie zawierał NIPu, daty i innych wymaganych danych” - czytamy we wpisie na profilu @MichalOrzolek. Turysta otrzymał bowiem tzw. rachunek kelnerski.
Rachunek, jaki został wydany w obu przypadkach, służy przede wszystkim do rozliczeń między pracodawcą a pracownikami, a nie jest dokumentem potwierdzającym zakup klienta. Jeśli otrzymujemy rachunek kelnerski, to istnieje prawdopodobieństwo, że transakcja nie została zarejestrowana na kasie fiskalnej, co oznacza uniknięcie opodatkowania i działanie w tzw. “szarej strefie”. Wydaje się, że to nowy rodzaj na “drobne oszustwo” w popularnych turystycznie miejscach…