"Weszliśmy do pokoju, w którym spali ludzie". Wymarzone all inclusive zmieniło się w koszmar
Jesień to dobry moment na zagraniczne wyjazdy. Ceny w wielu miejscach są już niższe, nie trzeba martwić się o tłumy turystów, a pogoda nadal zachęca do plażowania. Wszystkie te czynniki, rezerwując urlop w Turcji, wzięła pod uwagę pani Ewa z Katowic. Niestety rzeczywistość okazała się zupełnie inna.
Pani Ewa zarezerwowała urlop w terminie 30 września-7 października w jednym z katowickich biur podróży. O tym, co spotkało ją na miejscu, postanowiła opowiedzieć dopiero teraz "Dziennikowi Zachodniemu", ponieważ touroperator nie odpowiada na jej reklamację.
Urlop marzeń błyskawicznie zmienił się w koszmar
Jak opowiedziała turystka, rezerwując wakacje w Turcji, nie szukała drastycznych oszczędności. Wybór padł na czterogwiazdkowy Hotel Asrin Beach położony na Riwierze Tureckiej. Opis tego miejsca zachęcał – resort miał być idealnym rozwiązaniem zarówno dla rodzin z dziećmi, jak i tych turystów, którzy po prostu chcieli odpocząć. Tygodniowy pobyt na przełomie września i października kosztował 5 tys. zł za dwie osoby, więc nie była to najtańsza oferta.
Czar całego miejsca i tureckich wakacji padł chwilę po przyjeździe na miejsce. Podróż z lotniska do hotelu zajęła 2,5 godziny. Na domiar złego zamiast ciepłego posiłku, który miał czekać na gości w hotelu, zaserwowano resztki sałatki, bo wszystkie pozostałe dania były już uprzątnięte.
Fatalne all inclusive z grzybem na ścianach
Jeszcze większym rozczarowaniem okazał się hotelowy pokój, który zdaniem pani Ewy był w opłakanym stanie. – Wchodząc do pokoju doznałam szoku. Czegoś takiego nigdy nie widziałam. Pościel była obrzydliwa, łóżka były brudne i poplamione, łazienka była w takim samym stanie. Nie wiem, jakich przymiotników użyć, by ten pokój opisać – opowiedziała kobieta.
Poprosiła męża, aby spróbował na recepcji wywalczyć zmianę pokoju. Interwencja zakończyła się sukcesem, jednak nowe miejsce pobytu nie było o wiele lepsze od poprzedniego. Sytuacja była na tyle zła, że małżeństwo przez cały urlop spało na ręcznikach i poduszkach turystycznych.
Gdyby tego było mało, okazało się, że wszystkie drzwi w hotelu można otworzyć tym samym kluczem. Uchronić się przed tym można było jedynie blokując zamek od środka. Niestety nie obyło się bez nieprzyjemnego incydentu. – Pomyliliśmy numery i weszliśmy do pokoju, w którym spali ludzie – opisała kobieta.
Interwencja u rezydentki nic nie dała
Brud, a także robactwo biegające po stołach miały być codziennością na zagrzybionej stołówce. W opłakanym stanie miała być także plaża – pełno było na niej śmieci, a część leżaków była połamana i nie nadawała się do użytku. W związku z tak fatalnymi warunkami para postanowiła skonsultować się z rezydentką, która jak się okazało, spała w tym samym hotelu.
– Pokazałam jej zdjęcia z pokoju i zapytałam, czy chciałaby w nim spędzić noc, przyznała, że nie. A jednocześnie biuro podróży, którego była przedstawicielem, sprzedaje klientom noclegi w takich warunkach. Ja rozumiem, że może być skromnie, ale niech będzie czysto – opowiadała klientka biura podróży.
Przedstawicielka operatora zaproponowała parze przeniesienie do innego hotelu, ale za dodatkową opłatą. Zmiana miejsca pobytu miała kosztować 365 euro, a dodatkowo turyści mieli samodzielnie zorganizować transport do miejscowości oddalonej o ponad 20 km. Z tego powodu nie zdecydowali się na zmianę.
30 dni i cisza. Biuro podróży nie odpowiada na reklamację
Jeszcze w trakcie wyjazdu pani Ewa postanowiła rozpocząć walkę o swoje prawa i odszkodowanie za zrujnowane wakacje. Pisemna reklamacja została złożona drogą mailową 1 października. Mimo upływu ponad miesiąca, biuro podróży nie zajęło stanowiska w tej sprawie. Touroperator nie odpowiedział również na pytania, które przesłali mu dziennikarze "Dziennika Zachodniego".
Niestety nie wiadomo, kiedy turystka doczeka się rozpatrzenia reklamacji. – Obecne przepisy prawa niestety nie przewidują terminu zajęcia stanowiska wobec reklamacji. W myśl poprzedniej ustawy było na to 30 dni, jeżeli przedsiębiorca w tym terminie nie odniósł się do reklamacji, skutkowało to jej uznaniem – wyjaśniła Wioletta Stec-Grześkowiak, Miejski Rzecznik Konsumentów w Rudzie Śląskiej.