Odwiedziłam "wietnamskie Zakopane". Tu każda żona ma swoją cenę
O polskim Zakopanem głośno jest nie tylko za sprawą pięknych widoków, ale i chciwości górali. Okazuje się, że w Wietnamie można znaleźć bardzo podobne miejsce.
Sa Pa, które z wielu powodów kojarzy mi się z polskim Zakopanem, to niewielka miejscowość na północy kraju. Jest bardzo popularna wśród turystów, za sprawą szlaków wiodących przez góry, ale przede wszystkim między polami ryżowymi. Miejsce to odwiedziłam i nieco poznałam dzięki Solistom.
Wietnamskie góralki nie odstępowały nas na krok
Sa Pa jest jednym z ciekawszych miejsc w Wietnamie. Region może poszczycić się bardzo dużym obszarem poświęconym na uprawy. Oprócz ryżu, który w przeciwieństwie do Tam Coc zbiera się tu raz do roku, tutejsi rolnicy uprawiają również warzywa. Popularne są także niewielkie hodowle świń, drobiu, a w pracy w polu wykorzystuje się woły.
Mimo całego naturalnego bogactwa jest to bardzo biedny region. Ludzie nie muszą się tu martwić o głód, jednak wystarczy krótki spacer po okolicznych wioskach, żeby mieć wrażenie cofnięcia się w czasie o ok. 50 lat. Drewniane chatki są pokryte blachą, a podłoga zalana betonem. Na próżno szukać tu wyszukanych dekoracji, czy nawet farby na ścianach. Nietrudno więc dziwić się, że kiedy w okolicy pojawiają się turyści, są oni traktowani jak chodzące bankomaty.
Doświadczyliśmy tego podczas pierwszego dnia pobytu. Chwilę po wyjściu z samochodu otoczyła nas grupka sześciu starszych kobiet z dużymi koszami na plecach. Wszystkie były ubrane w tradycyjne dla tego regionu stroje i czerwone nakrycia głowy. "Wietnamskie góralki" nie odstępowały nas na krok. Nawet kiedy weszliśmy do budynku, w którym mieliśmy spędzić najbliższą noc, dzielnie koczowały pod drzwiami.
Sytuacja nie zmieniła się również podczas krótkiego trekkingu, który był zaplanowany na popołudnie. Kobiety szły z nami przez ok. 6 kilometrów, w klapkach na nogach, po wzgórzach i błocie. Wszystko po to, żeby choć przez chwilę porozmawiać z nami po angielsku i aby "uświadomić nas", że pamiątki mamy kupić od nich, a nie od kogoś innego. Wielki handel ręcznie szytymi torebkami i saszetkami zaczął się od razu po zakończeniu spaceru. Panie zagrodziły nam drogę do wejścia do budynku i próbowały sprzedać swoje wyroby.
Żona na sprzedaż i konkurencja dla śliwowicy z Zakopanego
Okazuje się, że w tym tradycyjnym społeczeństwie, partnerzy nie dobierają się z miłości, a w ramach aranżowanych związków. Nie jest to jednak łatwe, ponieważ opłata za żonę jest dość wysoka. Za młodą kobietę trzeba zapłacić 100 mln dongów, czyli ok. 16 tys. zł. Dla lokalnej społeczności to bardzo wysoka cena. Zdecydowanie tańsze są żony "z drugiej ręki". Wdowę można poślubić za darmo.
Oprócz górskiego klimatu, naciągania turystów i tradycyjnych strojów, mieszkańców wietnamskiego Sa Pa z góralami z Zakopanego łączy również zamiłowanie do lokalnych trunków. Podczas gdy pod Tatrami prawdziwymi przysmakami są domowe nalewki i śliwowica, w Sa Pa w nieograniczonych ilościach każdego wieczoru rozlewa się specjał ze sfermentowanego ryżu.
Przygotowuje się go niemalże w każdym domu. Nie jest on mocny, jednak spożywa się go w znacznych ilościach. Ciekawa jest również forma jego podania. Zamiast do butelki, trunek przelewa się do kufli lub misek, w których zanurza się kieliszki lub rozlewa ciecz specjalnym nalewakiem. Jeśli chcecie wiedzieć, co dzieje się po degustacji tego specjału, musicie to sprawdzić osobiście.
Miejscowe Krupówki i trekking z dala od ludzi
W nocy temperatura na zewnątrz spadła do poziomu ok. 5 st. C, a nasza drewniana chatka nie była ocieplana ani ogrzewana. W niektórych pokojach znajdowały się podgrzewane materace, jednak wiele osób, w tym ja, i tak postanowiło spać w ciepłych bluzach.
Drugiego dnia pobytu w tym regionie mieliśmy zaplanowany 4-godzinny trekking po okolicznych wzgórzach. Zdecydowanie był to jeden z najciekawszych punktów programu. Najpierw zeszliśmy do jednej z licznych i głębokich jaskiń, po czym ruszyliśmy bambusowym lasem, docierając na tarasy ryżowe. W przeciwieństwie do Tam Coc, tu sadzenie ryżu jeszcze się nie rozpoczęło. Temperatura nadal była zbyt niska. Zdarza się nawet, że pada tam śnieg. Mimo braku intensywnej zieleni sadzonek, tutejsze krajobrazy i tak robiły ogromne wrażenie.
Lekko zamglone wzgórza, promienie słońca przebijające się przez chmury i niekończąca się przestrzeń. To wszystko otacza cię podczas trekkingu w okolicach Sa Pa. Na dodatek w lutym nie musieliśmy obawiać się innych turystów. Na szlakach byliśmy zupełnie sami. Warto jednak dodać, że bez lokalnego przewodnika spacer może być trudny. Drogi nie są oznaczone, czasami trzeba przejść przez czyjeś pole, a nawet pokonać bambusowe zapory dla bydła.
Po zakończonym trekkingu mieliśmy jeszcze chwilę na spacer po mieście, które pełne jest wszelkiego rodzaju ogłoszeń. Noclegi, przewozy, gastronomia, zakupy itp. Zupełnie jak kilkanaście lat temu w Zakopanem. Podczas spaceru trafiłam również na coś w rodzaju lokalnych Krupówek.
Była to duża hala targowa z wieloma straganami. Tuż za nią znajdował się bazar, na którym w dość spartańskich warunkach można było spróbować lokalnych przysmaków lub zrobić zakupy. Mięso leżało na ziemi, a tuż obok biegały psy i koty. Jednak Wietnam wiele razy pokazał mi, że zasady BHP i higieny żywności są dla nich czymś zupełnie obcym.