Wizz Air nie wpuścił Polaków do samolotu. "Miejsca mamy na za dwa dni"
Ostatnimi czasy loty po Europie stają się dość problematyczne. Niedawno przekonali się o tym polscy pasażerowie lecący samolotem powrotnym z Włoch do Polski. Kilkugodzinne opóźnienia i szwankujący system nie były jedynymi problemami czyhającymi na podróżnych.
Wśród pechowców znalazł się również dziennikarz Wirtualnej Polski Szymon Jasina. O swoich doświadczeniach postanowił podzielić się z innymi. Niestety nie był jedyną poszkodowaną osobą.
Pierwsze problemy pojawiły się tuż przed startem
Dziennikarz WP miał zaplanowany lot do Włoch w piątek 14 lipca. Wybór padł na połączenie realizowane przez Wizz Air, ponieważ to było najkorzystniejsze. Pierwsze problemy napotkał tuż przed wylotem. Okazało się, że jego samolot nie wyleci o planowanej godzinie 6:55. Miał opóźnić się do godziny 12:05. Ostatecznie dziennikarz wyleciał z Warszawy z ponad sześciogodzinnym opóźnieniem. Rejs trwał jedynie 2,5 godziny.
“Jednak czekając przy bramce jeszcze bardziej współczułem swoim współtowarzyszom podróży, gdyż u mnie najważniejsze obowiązki dotyczyły soboty i niedzieli. Siedzący obok mnie ojciec musiał tłumaczyć swojemu ok. 10-letniemu synowi, czemu nie zwiedzi Koloseum - rodzina leciała do Rzymu na weekend, a bilety do tego popularnego zabytku miała wykupione na 16:30 w piątek. Nie dziwię się, że niektórym puszczały nerwy” - opisał Jasina.
Nie wpuszczono Polaków do samolotu Wizz Aira
Niestety koszmarem okazał się również powrót. 16 lipca podczas odprawy pojawiły się kolejne problemy, w wyniku których musiał udać się do stanowiska odpraw po kartę pokładową. To właśnie tam dowiedział się, co było przyczyną tych kłopotów. Obsługa wytłumaczyła mu, że Wizz Air sprzedał pięć biletów więcej, niż było miejsc w samolocie. W rezultacie dziennikarz był zmuszony czekać przy bramce na swoją kolej. Mogła ona nadejść tylko wtedy, gdyby któryś z pasażerów nie pojawił się na pokładzie Wizz Aira.
Lot powrotny również się opóźnił. Zamiast przylecieć o godzinie 20:30, dotarł dopiero około północy. Gdy rozpoczęło się wejście pasażerów na pokład, części z nich musiano przydzielić inne miejsca niż te przypisane w rezerwacji. Po ostatnim sprawdzonym pasażerze panie przy bramce zaczęły szukać wolnych miejsc w samolocie.
Nie ułatwiał im tego system, który nie był w stanie podać dokładnej liczby wolnych miejsc. Po dłuższej batalii z programem okazało się, że Wizz Air mógł zabrać jeszcze jednego pasażera. Wybór padł na kobietę z nadanym bagażem. Dziennikarz wraz z resztą polskich pasażerów został na lotnisku we Włoszech.
Polacy czekali kilka dni na powrót do Polski
Jak napisał dziennikarz, prawdziwy koszmar dopiero miał nadejść. Wraz z parą wracającą do Warszawy postanowił odnaleźć stanowisko Wizz Aira, gdzie wszyscy mieli otrzymać informację o noclegu i następnym możliwym powrocie do Polski. Na miejscu okazało się, że stanowisko było zamknięte. Nie tylko polscy pasażerowie byli poszkodowani. Na jakiekolwiek informacje ze strony węgierskiego przewoźnika czekały też osoby, które nie poleciały samolotem do Budapesztu.
“Co ważniejsze (Andor, jeden z pasażerów innego lotu - przyp. red.) powiedział mi, że oni zdążyli pojawić się przy okienku w momencie, jak było zamykane. Pierwsza wiadomość nie była zbyt optymistyczna - z powodu dużego obłożenia i faktu, że do Budapesztu Wizz Air ma tylko jedno połączenie, obaj z Rafaelem muszą czekać na lot do wtorkowego wieczora. Druga jednak była lepsza. Oni już czekali na obsługę lotniska, która miała zorganizować nocleg. Więc my, ekipa warszawska, postanowiliśmy z tego skorzystać” - napisał dziennikarz.
O pasażerów musiał zadbać port lotniczy, gdyż na lotnisku nie było już nikogo z przedstawicieli Wizz Aira. Ostatecznie dziennikarz wraz z nowo poznanymi pasażerami trafił do hotelu około godziny 2 w nocy. Następnego dnia rano (17 lipca) postanowił sprawdzić, czy uda mu się wrócić do Polski kolejnym lotem. Niestety na poranne połączenie było tylko jedno wolne miejsce, z którego mógł skorzystać jedynie dziennikarz. Para z Warszawy musiała czekać na powrót do kraju aż dwa dni.
“Dla nich oznaczało to powroty trzy dni później. Najgorszy w tym wszystkim był brak obsługi ze strony linii lotniczych i fakt, że w takich sytuacjach czeka się na kolejny lot Wizz Aira, w którym będą wolne miejsca. Inne linie lotnicze często zapewniają loty dowolnymi połączeniami - również konkurencji - aby pasażerowie możliwie sprawnie dotarli do celu” - pisze Szymon Jasina.
Źródło: Wirtualna Polska