"Dużo białych turystów nauczyło tutejsze dzieci żebractwa". Polka opowiada o życiu na Zanzibarze
Zanzibar od kilku lat sukcesywnie staje się coraz bardziej popularny wśród Polaków. Nasi rodacy przylatują na tę tanzańską wyspę nie tylko na wczasy, ale również do pracy. Na facebookowej grupie “Polacy na Zanzibarze” jest ponad 35 tys. użytkowników, a ta liczba stale rośnie. Afrykański przewodnik o nazwisku Lewandowski mówiący po polsku czy slogany reklamowe tj. “taniej niż w Biedronce” nikogo tu już nie dziwią.
Na temat życia na Zanzibarze, lokalnej ludności i Polaków w Tanzanii rozmawialiśmy z Kamilą Topór, autorką kanału na YouTube ZanziRaj.
Marlena Kaczmarek, Turyści.pl: Jacy są ludzie na Zanzibarze?
Kamila Topór, autorka vloga ZanziRaj: Są bardzo pomocni, uśmiechnięci. Już z daleka cię witają. Kobiety chodzą tu bardzo wyprostowane, bo noszą na głowie bardzo ciężkie rzeczy tj. baniaki z wodą lub na budowie wiadra z betonem. Przez to ich ruchy są dość ograniczone. Ludzie tu żyją z dnia na dzień. Co było wczoraj, to było wczoraj, a co będzie jutro, to będzie jutro. I tyle. Turyści mówią, że tutejsi ludzie jeżdżą jak wariaci, bo nie używają lusterek bocznych. Patrzą tylko na to, co się dzieje przed nimi. W życiu tak samo. Nie rozglądają się na boki czy wstecz. Raz tata opowiedział mi historię, kiedy w jednym z hoteli nagle zniknęli wszyscy pracownicy. Ogrodnik jak podlewał wodę, tak zostawił tego węża włączonego na trawie. Budowlaniec jak obsługiwał betoniarkę, tak ją też zostawił. Okazało się, że poszli na pogrzeb. Bez słowa wyrwali się z codzienności, potem wrócili i kontynuowali swoje zajęcia.
I nikt nie robił z tego powodu afery?
Tutaj jest też inna kultura pracy. Najlepiej codziennie robić listę lub ich sprawdzać, czy łóżko hotelowe zostało pościelone, lampka czy woda w kranie działa, itp. W Europie ludzie nie lubią jak się nad nimi stoi i mówi, co mają robić. Na Zanzibarze często lokalni pracownicy muszą być kontrolowani, bo inaczej czegoś nie zrobią. Jeżeli nie dałaś dokładnej instrukcji, to znaczy, że tego nie trzeba robić. Zdarzają się też pracownicy, którzy np. mieszkali w Europie przez kilka lat i można na nich bardzo polegać, nie trzeba ich kontrolować, bo wiedzą, co mają robić i jak.
Na Zanzibarze jest coraz więcej przyjezdnych, czym się zajmują?
Biali pracują tu jako kierownicy budowy, menedżerowie hoteli lub zakładają swoje biznesy. Warto to wiedzieć, ponieważ często dostaję wiadomości od Polaków, którzy chcą zamieszkać na wyspie i pytają, czy mogą pracować nawet jako np. kelner. Dla hoteli bardziej jest opłacalne zatrudnić lokalnego niż kogoś z Europy. Tubylcy zwykle zajmują takie stanowiska jak kelner, ogrodnik, pracownik budowlany, taksówkarz czy prowadzą swoje sklepy.
Nie wszyscy na wyspie jednak pracują.
Dużo białych turystów nauczyło tutejsze dzieci żebractwa. Teraz stoją na plaży i jedyne, co potrafią powiedzieć po angielsku to “daj mi dolara”. To jest złe. Niedawno zorganizowaliśmy w hotelu pokazy tańców masajskich. Dzięki temu moi lokalni przyjaciele mogli nie dość, że dodatkowo zarobić, to jeszcze potańczyć tak, jak to robią w Tanzanii, gdy są w wiosce masajskiej.
Jakie życie wiodą mieszkańcy Zanzibaru?
Bardzo spokojne. Lokalni ludzie wyznają zasadę “pole, pole” (powoli powoli - red.) i słynne “hakuna matata” (nie martw się - red.). Razem z moim chłopakiem też prowadzimy takie życie. Nie tak jak w Europie, gdzie wszystko robi się w biegu i w stresie. Tutaj trzeba być naprawdę cierpliwym. W restauracji trzeba czasem czekać nawet ponad godzinę, bo oni nie mają tu półproduktów. Gdy chcesz zjeść frytki, to dopiero po złożeniu zamówienia zaczną kroić ziemniaki i je przygotowywać. Wszystko tu jest bardzo świeże i zdrowe. Nieraz się śmiejemy, że gdy zamawiamy kurczaka, to kucharz musi go dopiero dla nas złapać.
Pierwszy raz przyleciałaś na wyspę dziewięć lat temu do taty. Wtedy to jeszcze nie był taki popularny kierunek.
Mój tata zawodowo zajmuje się budowlanką i przyleciał na Zanzibar w lipcu 2012 roku do pracy na prośbę jednego z Polaków. Początkowo miał zostać tylko na dwa miesiące, ale finalnie mieszka tu już 11 lat. W liceum, miałam z nim umowę, że gdy zdam maturę, to będę mogła go odwiedzić. W wieku 19 lat, dokładnie 6 grudnia 2014 roku po raz pierwszy przyleciałam na Zanzibar. Spędziłam wtedy na wyspie 10 miesięcy i dwa tygodnie. Przez kolejne lata odwiedzałam tatę, bywałam po dwa - trzy miesiące, a później miałam pięcioletnią przerwę, ze względu na studia.
Co cię najbardziej zaskoczyło na miejscu za pierwszym razem?
Przed pierwszym przyjazdem na Zanzibar wyobrażałam sobie tę wyspę jak taki afrykański busz, a tutaj ludzie mają telefony, imprezują, piją alkohol, co nie jest aż tak powszechne na lądzie. Zanzibar się zmienia, rozwija. Tutejsza turystyka jest na bardzo wysokim poziomie. Niedawno byłam w głębokiej Tanzanii w tamtejszym buszu 20 kilometrów od miasta Tabora. Popłynęłam z Zanzibaru prawie dwie godziny promem i przejechałam ponad 800 kilometrów lokalnym autobusem. Gdy wróciłam na wyspę, to zaczęłam doceniać, że mam prąd przy łóżku, toaletę, a nie wykopaną dziurę w ziemi przed domem czy że nie muszę iść kilometr po wodę, żeby się wykąpać.
Na Zanzibarze nie ma już takich “dzikich” terenów?
Zdarzają się, jednak dzięki turystyce jest tego o wiele mniej niż w Tanzanii. W hotelach jest prawie wszystko, można tam płacić kartą. Przykładowo, gdy nie ma prądu na wyspie (prąd jest z Tanzanii - red.), co się zdarza nawet dość często, to te lepsze hotele mają generatory i klient nie zauważy różnicy. W hotelach o niższym standardzie prądu może nie być nawet przez kilka godzin. Jak się wyjdzie poza mury hotelu do wioski, to tam nadal są ludzie, którzy nie mają prądu, lodówki, mebli i muszą pobierać wodę ze studni obok domu. Dzięki turystyce jednak z roku na rok coraz więcej lokalnych ludzi buduje domy o lepszym standardzie. Rozwija się to w bardzo szybkim tempie.
Wyobrażam sobie, że ze względu na tak szybki rozwój, trudno nad oceanem znaleźć pustą przestrzeń.
Przeważnie pierwsza linia brzegu ma dobrą infrastrukturę: hotele, sklepy, nawet szpitale. Gorzej jest na środku wyspy. Jest też coraz większy wybór produktów w aptekach. To się cały czas rozwija i to widać. Zanzibar słynie z plantacji przypraw czy alg morskich, które później trafiają do kosmetyków w Europie. Cały czas powstają nowe budynki. Mamy tu szkoły lokalne i szkoły dla białych. Te drugie są oczywiście lepsze. Najczęściej do tych szkół uczęszczają dzieci białych, bo lokalnych nie stać, żeby płacić za edukację takie pieniądze. Podobnie sprawa wygląda ze szpitalami.
To brzmi jak opis współczesnych nierówności na tle rasowym… Ile zarabiają tu lokalni mieszkańcy?
Szczerze mówiąc nie wiem. Dla nas - ludzi z Europy są to małe stawki. Lokalni nie potrzebują telewizorów plazmowych, wypasionych lodówek, urządzeń do robienia lodów, itp. Takie bajery są dla nas, białych. Kupujemy, bo mamy taką zachciankę. Oni żyją bardzo skromnie. Zauważyłam, że nawet nie chcą próbować naszych smaków. Czasami to jest zabawny widok. My siedzimy przy stole, a oni obok nas na podłodze na takiej macie i nie chcą nawet spróbować naszych posiłków i usiąść obok nas. Jedzą zazwyczaj ryż, jakieś mięsko, rybę, fasolkę, szpinak czy owoce. Wszystko się zmienia i ich potrzeby również. Jednak nadal wiodą inne życie, niż w Europie. Niektórzy starsi ode mnie mówią, że przypomina im to lata 80. w Polsce.
Na facebookowej grupie “Polacy na Zanzibarze” jest już ponad 35 tys. ludzi. Często zdarza ci się spotykać rodaków?
Jest nas tutaj naprawdę dużo. Jeszcze w 2015 roku czułam, że muszę się “zaopiekować” każdym napotkanym Polakiem, pokazać wyspę, coś o niej opowiedzieć. A teraz dosłownie wszędzie można na nas trafić. Jedna Polka np. ostatnio otworzyła salon fryzjerski. Ceny, wiadomo, są wysokie, zdecydowanie nie dla lokalnych, ale dla białych nie będzie miało to pewnie znaczenia. Dużo Polaków ma tu biura podróży, pracują w hotelach, zakładają szkoły nurkowania lub kitesurfingu.
Cały czas podkreślasz kolor skóry mieszkańców. Jak się czułaś, gdy pierwszy raz przyleciałaś na wyspę?
W 2014 roku Zanzibar jeszcze nie był aż tak popularny wśród turystów. Zwykle siedzieli oni w hotelach, nie chodzili do tutejszych wiosek. Na początku jak wychodziłam ze znajomymi do sklepu, na spacer czy coś zjeść, to czułam na sobie wzrok lokalnych ludzi. Teraz widok białej osoby w wiosce nikogo już nie dziwi. Kiedyś, zwłaszcza dzieci, bardzo chciały się ze mną przywitać, dotknąć ze względu na kolor skóry, teraz są już przyzwyczajone. Dodatkowo, komunikuję się w tutejszym języku suahili, to jeszcze bardziej mnie przez to akceptują.
Jak nauczyłaś się suahili?
Gdy przyjechałam po maturze, tata wysłał mnie do pracy w hotelu, miałam pomagać paniom sprzątającym. Mój angielski wtedy był bardzo słaby, więc musiałam sobie zacząć jakoś inaczej radzić. Tata miał takiego lokalnego pracownika, mówimy na niego Józiu Józiu kiedyś poprosił tatę, żeby ten nauczył go wszystkiego, by mógł zdobyć zawód i zarabiać pieniądze. Tata wziął sobie to bardzo do serca i zaczął uczyć Józia też podstaw języka polskiego i słów tj. młotek, drut, itp. Józiu był łącznikiem między mną a paniami sprzątającymi. On mnie uczył suahili, a ja uczyłam go polskiego. Pierwsze słowa zapisałam sobie na kartce, później już uczyłam się ze słuchu. Nasze języki wbrew pozorom są bardzo podobne brzmieniowo.
Masz jeszcze kontakt z Józiem?
Tak. Awansował. Przez to że był właśnie takim pilnym uczniem i nauczył się wszystkiego od mojego taty tj. elektryki, hydrauliki, itp., to zajmuje się naprawami w jednym z większych hoteli. Ludzie go bardzo cenią. Ma troje dzieci i żonę w Tanzanii. Co zarobi, to im wysyła na życie i na budowę domu. Marzy mu się duży dom.
Ile kosztuje wynajęcie domu na Zanzibarze? Z tego, co wiem, to mieszkasz teraz u taty.
Mój tata jest już traktowany jak lokalny, dlatego ma też inne ceny. Jak kiedyś mi mówił, ile płaci za wynajem domu z czterema pokojami, czterema łazienkami, salonem i kuchnią, to wyszło mu taniej, niż wynajem mojego współdzielonego pokoju niegdyś w Krakowie. On miał duży dom, a ja tylko pół pokoju. Oczywiście to są inne warunki. Śpię na materacu, nie potrzebuję łóżka, a biurko tata zrobił mi z desek. Ceny tutaj są różne, w zależności od tego, czy jesteś turystką, czy lokalną oraz miejsca, gdzie coś chcesz kupić. Np. mój ulubiony wrap z kurczakiem w miejscowości Paje kosztuje 5000 szylingów tanzańskich, czyli ok. dziewięciu złotych. Kiedyś poszłam z moim chłopakiem na pizzę i obliczyliśmy, że za tę cenę mielibyśmy dziesięć takich wrapów. Najdroższy jest dojazd na wyspę. Bilety lotnicze mogą kosztować nawet po trzy, cztery tysiące złotych, ale życie na miejscu jest tańsze niż w Polsce.
Lokalni sprzedawcy spełniają wymagania Polaków?
Tutaj około 20 lokalnych mówi po polsku. Nawet swoje sklepy czy wycieczki reklamują po polsku np. “tanio jak w Biedronce”. Twierdzą też, że nazywają się np. Lewandowski, Jasiek czy Kamil. W rzeczywistości mają islamskie imię np. Ali, Mohamed itp.
A co najbardziej zaskakuje turystów na wyspie?
Dużą rolę odgrywają tu przypływy i odpływy, które są też bardzo zależne od faz księżyca. Podczas pełni przypływy są mocniejsze i wtedy fale są naprawdę duże. Na Zanzibarze są idealne warunki dla sportów wodnych tj. kitesurfingu. Gdy jest całkowity odpływ, to możesz iść nawet kilometr w głąb oceanu i dojść do rafy koralowej, a wodę będziesz miała po kolana. Oczywiście w zależności od mocy odpływów i od danego miejsca na wyspie. Najważniejsze jest, żeby iść wraz z odpływem, żeby zdążyć wrócić. Raz pewna kobietka przyjechała do hotelu i podeszła do mojego taty z pretensjami, że na stronie hotelu było napisane, że będzie miała widok z okna na ocean, a w rzeczywistości musiała przejść około kilometr, żeby popływać. Turyści nie wiedzą o przypływach, bardzo ich to zaskakuje. Tutaj co sześć godzin ocean wygląda inaczej. Warto śledzić stan wody w aplikacji, która pokazuje dokładnie, o której godzinie będzie całkowity odpływ. Codziennie jest 30 minut później.
Kiedy najtaniej można polecieć na Zanzibar?
Od września do listopada jest tu taka mini pora deszczowa. Przypomina mi to trochę polskie lato, czyli może padać, ale niekoniecznie. Sezon turystyczny trwa tu zwykle od czerwca do września i od grudnia do marca - wtedy odczuwalne jest 35 stopni. Najtaniej jest oczywiście poza sezonem, ale to zależy od hotelu i warunków. Teraz na Zanzibarze mamy zimę i odczuwalna temperatura to średnio 28 stopni. Śmiejesz się, ale dla lokalnych ludzi te cztery-pięć stopni różnicy to duża zmiana. Niektórzy przez to bardzo chorują. Czasem nawet na zapalenie płuc.